razy słyszę od chorych, których jeszcze nie zaczęłam leczyć. „Leczy mnie doktór A., zapewne pani o nim słyszała“. Jak na złość nie słyszałam. Nie było mnie tyle lat w Warszawie, skąd mogę znać wszystkich kolegów, jeszcze do tego „prywatnych“, z którymi nigdzie nie mogę się zetknąć.
Pacjent patrzy na mnie jak na raroga. Prosi właśnie o zapisanie mu lekarstwa, które zapisał pan doktór A. O ile recepta składa się z leków krajowych, o ile ja sama podzielam pogląd kolegi „prywatnego“ na leczenie chorego, to przepiszę żądaną receptę na formularzu Ubezpieczalni. Wiem z doświadczenia, że ten chory czy chora zgłoszą się do mnie po poradę za pewien czas, choć nie będą mieli odwagi „wymyślać“ na lekarzy prywatnych, jak mają odwagę wymyślać na lekarzy kasowych.
Natomiast gorzej jest, o ile pacjent ma przepisane przez lekarza „prywatnego“ leki, których lekospis Ubezpieczalni nie obejmuje. Zaczynają się wtedy spacery do naczelnego lekarza, na Polną i owe niekończące się narzekania: „Po co ja tyle płacę?“. Nie pomogą wtedy zapewnienia, że podobnie działające lekarstwo musi być zapisane z leków krajowych. To choremu bynajmniej nie odpowiada. Chory chce mieć to samo.
Otóż w takiej atmosferze niezadowolenia, którą z trudem, walcząc codziennie, staram się rozproszyć, miło mi wspomnieć o tych chorych, co mając możność nawet płacenia wysokich honorariów lekarzom prywatnym, nie dali mi nigdy tego do zrozumienia, ciesząc się natomiast z powrotu do zdrowia przy korzystaniu z lekarstw Ubezpieczalni.
Żona dyrektora jednej z fabryk w Warszawie, ciężko zaniemogła na serce. Nie było znakomitości lekarskiej w Warszawie, którejby mąż chorej nie sprowadził.
Nie wiem jakimi drogami trafili do mego gabinetu. Tłok był tego dnia u mnie w poczekalni niezwykły. Często tak bywa, że jednego dnia naraz zgłosi się 15 chorych i potem stale ktoś przybywa. Wtedy — tłok nie do opisania. Innym razem chorzy „kapią“ po jednym na 10 minut i jest ład i spokój. Trudno to bardzo unormować. O ile nadmiar pacjentów usiłuję przenieść na dzień następny, to powstają takie awantury i hałasy, że lepiej i prędzej załatwić takich chorych nawet pobieżnie zaraz, niż przenieść na dzień następny.
Widząc owych dyrektorstwa u siebie w gabinecie wytłumaczyłam im, że lepiej będzie, jak pani zgłosi się do mnie następnego dnia o określonej godzinie. Będę miała więcej czasu zarówno na zbadanie, jak i na wysłuchanie skarg chorej. I zresztą mnie będzie też łatwiej, bo jak tu mieć myśl I skoncentrowaną, kiedy w panującym tłoku, co chwila może wybuchnąć jakaś nowa awantura, o kolejkę, o zapisanie leków prywatnych, o legitymację.
Największe nieporozumienia między chorymi a lekarzem są najczęściej na tle administracyjnym. Pacjent nie ma legitymacji podpisanej, stracił prawo do świadczeń, nie zgłaszając się przez trzy tygodnie jako bezro-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/143
Ta strona została przepisana.