płacić służącej, lepiej wziąć swojego i dać pożywienie. Tymczasem nie ma z tego żadnej korzyści!!
A staruszka rozpacza: — Każą mi obiad gotować, iść na targ, a ja nie mam siły. Co ze mną będzie? Jakże dobrym środkiem jest digitalis!
Moi staruszkowie, po zawezwaniu księdza, po spowiedzi i namaszczeniu Olejami Świętymi, wracali do zdrowia, wypiwszy parę butelek lekarstwa. Powrót do zdrowia tych staruszków nie byt bynajmniej radosnym faktem dla pozostałej rodziny.
Kiedyś specjalista urolog przekazał jedną chorą do szpitala, ze względu na zupełnie nietrzymanie moczu z powodu zapalenia pęcherza. Z chorej wszystko wyciekało. Wokół chorej panował niemożliwy zaduch.
Po trzech miesiącach, czyli po wyczerpaniu prawa do świadczeń, chora staruszka wróciła do domu. Synowa jej przyszła do mnie prawie, że z pretensją.
— Co my teraz zrobimy z tą starą? Ubezpieczalnia nie chce jej trzymać dłużej w szpitalu, a w domu napewno jej choroba się wróci. Znów będzie pod siebie robić.
Zadaję pytanie: — A jak za trzydzieści lat pani będzie w podobnym położeniu, to co z panią mają zrobić pani dzieci?
Pacjentka wychodzi oburzona: — Przyszłam po radę, nie po morały!
Pamiętam innego starca. Może lat 70. Żona jego o 25 lat młodsza jest sprzątaczką w pewnej instytucji. Utrzymuje męża.
Kobieta, muszę przyznać, zupełnie inaczej odnosiła się do swego męża-starca, który mógł być śmiało jej ojcem, niż dzieci do swoich starych rodziców. Szewc chorował na starcze zapalenie płuc. Zawezwano mnie właściwie dopiero po chorobie, gdyż poprzednio pacjent nie miał jeszcze prawa się leczyć, ponieważ nie upłynął jeszcze ustawowy termin ubezpieczenia go jako członka rodziny. Sprzątaczka wzywała mnie często do chorego, który cierpiał na znaczne osłabienie mięśnia sercowego. Najprzeróżniejsze zastrzyki stosowane w mieszkaniu pacjenta przez felczerki Ubezpieczalni Społecznej zrobiły swoje.
Wreszcie owe małżeństwo przyszło do mnie osobiście. Ona ubrana bardzo elegancko, wyglądała na lat 40 pomimo szóstego krzyżyka, a on zgarbiony starzec. Przyszli podziękować za opiekę i leczenie. Wyglądali obydwoje odświętnie. Widocznie jego powrót do zdrowia nie był taką tragedia dla rodziny, jak to miało miejsce w opisywanych poprzednio wypadkach.
Pamiętam też inną staruszkę, która zamęczała mnie ciągle różnego rodzaju pytaniami. Miała polipa na błonie śluzowej pęcherza i leczyła się u urologa. Była na utrzymaniu syna, który widocznie dbał o matkę, bo stale słyszałam pytania rzucane w chełpliwej formie:
— Syn kupił mi pół kilo bananów, proszę pani doktór, czy mogę je zjeść?
— A czy mogę jeść kaszkę?
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/146
Ta strona została przepisana.