Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/165

Ta strona została przepisana.

sokim poziomie, jest na prawdę wzorowe. Przywiązanie rodziców do dzieci i troska o ich zdrowie, miłość dzieci do rodziców są prawdziwie przysłowiowe. Znając te stosunki nie dziwiłem się, że tak energicznie przeciwstawili się oddaniu ojca i męża do szpitala, który w fantazji wielu ludzi przedstawia się jako miejsce owiane tajemnicza grozą, jest symbolem cierpień i katuszy. Przez 3 miesiące regularnie odwiedzałem chorego w domu. Z początku dieta cukrowa, później zwykła bezsolna i bezbiałkowa, kilka zastrzyków dożylnych cukru gronowego, trochę lekarstw, a przede wszystkim spokój i łóżko doprowadziły do radykalnej poprawy tak, że po 3-ch miesiącach Mroczkowski mógł wstać z łóżka. Gdy po dalszych dwóch tygodniach poprawa utrzymywała się i mocz nie wykazywał patologicznych składników, pozwoliłem mu wrócić do pracy, tym bardziej, że pracę miał stosunkowo lekką, a pogoda była upalna, prawdziwie lipcowa, nie było obawy przeziębienia. Mocz badany co miesiąc, jest już prawie normalny. Mroczkowski sam twierdzi, że czuje się zdrów jak tur. Ponieważ nie ma ciężkiej pracy a należy do ludzi rozsądnych, którzy uważają na swe zdrowie, mam nadzieję, że wyzdrowienie jego okaże się trwałe.
12. XI.Popołudnie listopadowe. Zimno i ponuro. Deszcz wprawdzie przestał padać, ale gęste chmury wiszą na niskim niebie. Włóczymy się z Wojciechem po mokrym, błotnistym piasku. Wojciech, ubrany w krótki kożuch oraz grubą burkę, futrzana czapka głęboko nasunięta na czoło, nie czuje zimna — przez cały czas jest pogrążony w lekkiej drzemce. Od czasu do czasu przebudzi się, zaklnie, popędzi batem „starą pannę“ — i znów zapada w słodką drzemkę. Niski, szeroko zbudowany, mimo przekroczonej pięćdziesiątki nie ma prawie siwych włosów. Silny i wytrzymały jak koń. Karierę swą Wojciech rozpoczął bardzo młodo, jako parobek dworski, sam zarabiając na chleb. Krótki czas spełniał funkcje kościelnego w wiejskim kościele, ale jakoś nie mógł dojść do zgody z księdzem proboszczem i znowu wrócił do koni. Teraz od 10-ciu lat pracuje już w Ubezpieczalni. W międzyczasie ożenił się, pochował swą żonę, ożenił się poraź wtóry, miał coś z tuzin dzieci: synów i córek, ma już nawet pokaźną ilość wnuków. W domu nie ma teraz nikogo z wyjątkiem żony, nawet 12-letni syn zniknął pewnego pięknego poranku, nie przysparzając zresztą Wojciechowi większych trosk z tego powodu. Żony nie może wychwalić, dobrze gotuje i pierze, w młodych latach służyła po dworach, gdzie nauczyła się sztuki kulinarnej. Także i dziś często idzie do „państwa“, gdzie pomaga piec i gotować przy większych przyjęciach, a potem przynosi Wojciechowi rozmaite smakołyki, a często także trochę grosza. Raczą się wtedy wspólnie przyniesionymi darami bożymi, popijając „czystą“ z flaszki. Wojciech z uznaniem wyraża się o swej żonie, która choć „baba“, jednak głowę ma mocną i „pociągnąć“ potrafi niegorzej od niego. Był nawet taki wypadek, że jak pojechali do córki do pobliskiego miasteczka i tam w kompanii tęgo sobie podpili, to Wojciecha tak ścięło z nóg, że na-