grożę surowo. To poskutkowało. Kościelny pobiegł na posterunek co siła w nogach. Przyniosłem walizkę z dorożki i zrobiłem zastrzyk na pobudzenie krążenia i oddechu, gdyż wydawało mi się, że oddech staje się słaby i nieregularny. Wojciech tymczasem „baciorem“ odpędzał wyrostki, wesoło hałasujące około nas. Kobiety głośno sobie coś opowiadały, starając się przekrzyczeć jedna drugą. „Takiej nie warto ratować“ — odbiło się o moje uszy.
Nie mogłem czekać, miałem jeszcze przyjęcia wieczorne. Spodziewałem się jednak, że moja interwencja odniesie skutek, odpowiedzialności boi się każdy. I rzeczywiście, zaledwie oddaliliśmy się o jakieś 200 — 300 kroków, Wojciech, który co chwila patrzał w stronę cmentarza, zobaczył furmankę, jadącą po samobójczynię. „Przelękli się, panie doktorze — zauważył zadowolony — ino patrzeć, a będzie nieboga w szpitalu“. Powoli wracaliśmy do domu. Myślałem o ciężkim losie samobójczyni, o powodach jej desperackiego kroku, o okrucieństwie, dzikości i zawziętości tłumu.
14. XI. Połączyłem się dziś rano ze szpitalem i dowiedziałem się ku mojej radości, że samobójczyni ma się lepiej. Wypompowano jej żołądek, dano jej kilka zastrzyków i prawie momentalnie poczuła się lepiej.
Stara Kowalska omal nie wyprowadziła mnie dziś z równowagi. — Tej otrutej nie powinienem był ratować, nie warta tego ta „zakała“. Trzeba ją było, tak jak leżała zakopać, tę nędznicę. Ma męża i dwoje dzieci, mąż chodzi po prośbie, a ona zabawia się z mężczyznami. — Ze starych, wygasłych oczu Kowalskiej bije jakaś dzika nienawiść, jakiś tępy fanatyzm. Oto odżyło dla mnie średniowiecze i stało się prawie dotykalne, tylko rozniecić ogień i spalić grzesznicę żywcem na stosie. Chcę wybuchnąć gniewem i ostro skarcić staruszkę, ale opanowuję się. Cierpliwie i długo tłumaczę jej, że medycyna zna jeden tylko obowiązek: ratować, leczyć. Kogo leczy — jest dla lekarza obojętnym. Nawet zbrodniarz lub bandyta w razie potrzeby musi otrzymać pomoc lekarską, na to złożyliśmy uroczystą przysięgę, że będziemy leczyć każdego bez różnicy, według naszej najlepszej wiedzy. Staruszka nadstawia uszy, wytrzeszcza na mnie swe wygasłe oczy, stara się zrozumieć — i nie może. „Taką“ jeszcze ratować, nie, to nie uchodzi. „Taką“ należy spalić żywcem na stosie, ukamieniować — ale ratować!? — Przez wyblakłe oczy Kowalskiej spogląda na mnie ponury koszmar średniowiecza, przez jej wąskie, sine usta, przemawia do mnie potęga ciemnoty.
15. XI. Dziś spotkałem na ulicy W. Jechał na rowerze wyprostowany, od razu poznać byłego wojskowego. Wesoła, zuchowata mina — kłania się nisko, ale z poczuciem godności własnej. Porozumiewawczy błysk oczu jak gdyby mówił: widzi pan doktór, jaki to ze mnie teraz zuch. Były, złe czasy, nieszczęście ściskało człowieka w kleszczach, do gardła mi się dobierało, ale — chwała Bogu — wszystko szczęśliwie minęło. Teraz można pracować — można żyć.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/167
Ta strona została przepisana.