Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/168

Ta strona została przepisana.

W. to inteligentniejszy robotnik, kiedyś wykonywał nawet funkcje biurowe. Syna kształci w miejscowym gimnazjum. Wysoki, przystojny brunet, zawsze schludnie i czysto ubrany, nawet z pewną dozą elegancji. Rodzinę jego znałem od dawna, dziecko leczyłem przed kilku laty na zapalenie płuc, żona ma „anginę Plaut-Vincentii“. On sam cierpiał na t. z. reumatyzm, bóle mięśniowe pleców, „darcia“ w krzyżu, ale dolegliwości te nigdy nie przybierały poważniejszej formy. Aż tu nagle — właśnie mija rok — wezwanie do domu. Gdy przyjechałem zastałem prawdziwe piekło. Chory sam płacze jak dziecko, żona siedzi obok niego na łóżku i głośno lamentuje, dzieci po kątach przeciągle zawodzą. Z trudnością udaje mi się uspokoić trochę chorego i dowiedzieć się od niego szczegółów choroby. Otóż W. choruje już trzeci dzień. Z początku myślał, że to rychło przejdzie, nie chciał więc doktora fatygować do domu. Bóle jednak nie ustępują, już dwie noce oka nie zmrużył, nie może się ruszyć z miejsca nawet „za swoją potrzebą“, przy najmniejszym poruszeniu, kaszlu lub kichnięciu czuje taki piekielny ból w krzyżu i biodrach, że wprost zapanować nad sobą nie może. Ponadto całą prawą nogę ma jakby ścierpniętą, leży ona jak kawał kłody, a co pewien czas przebiega po jej zewnętrznej stronie jakby prąd elektryczny. Ma takie uczucie jak przy silnym bólu zębów, ale stokrotnie — tysiąckrotnie gorsze. On czuje, że tym razem to nie są żarty. „Złapało go“ porządnie, niech mu pan doktór powie, ale tak całą prawdę, czy może wyjść jeszcze z tego, czy też zostanie na wieki inwalidą, a żona z dziećmi będzie musiała pójść na żebry. Po krótkim badaniu dochodzę do konkluzji: zapalenie nerwu kulszowego, ischias. O ile mogę osądzić, przebieg chororoby będzie ciężki, a co ważniejsze, długotrwały. Widząc jednak depresję u chorego i rozpacz jego rodziny, usiłuję zbagatelizować całą chorobę i zlekka ironizując powiadam, że zaraz widać, iż p. W. nigdy nie chorował poważnie, taki bowiem, co często choruje nie wiele robiłby sobie z takiej 9 bagatelki. Mam tu właśnie zastrzyk pod ręką, trochę większych rozmiarów, będzie boleć, ale nie bardzo, ponadto zapiszę proszki i nacieranie. Mam nadzieję, że po 2 — 3 dniach, gdy przyjadę go odwiedzić, będzie mu znacznie lepiej. W każdym razie nie ma powodu do rozpaczy, takie rzeczy leczą się z dobrym wynikiem, co prawda niekiedy sprawa się przeciąga. I z tym należy się pogodzić. Rzeczywiście — choroba się przeciągała. Gdy po kilku dniach nie było poprawy, chory był zupełnie unieruchomiony, a atmosfera w domu nie do zniesienia, przeniosłem go do szpitala Ubezpieczalni. Został on jeszcze raz dokładnie zbadany, zrobiono mu zdjęcie rentgenowskie okolicy krzyża, zbadano mocz, a po ustaleniu diagnozy, która się pokrywała z moim wstępnym rozpoznaniem, przystąpiono do energicznego leczenia. Z początku zastrzyki, później, gdy choroba przeszła więcej w stan podostry, nagrzewania w budzie elektrycznej, następnie diatermia, ostrożne galwanizacje i znowu zastrzyki. Stan chorego poprawiał się jednak bardzo powoli, bóle utrzymywały się, jakkolwiek mniej silne, jedyna poprawa, którą można było stwierdzić, była zdolność posu-