należy zapalenie ucha środkowego. Najgroźniejsze powikłanie — zapalenie ostre nerek — na szczęście należy ostatnio do wyjątków. Z izolacją ma się sprawa podobnie jak z błonicą: rodzice nie chcą oddawać chorych dzieci do odległego szpitala zakaźnego. Izolacja w domu jest nie do przeprowadzenia z powodu ciasnoty mieszkaniowej.
21. XI. Panuje prawdziwa pogoda listopadowa. Wyje lodowaty wicher północny, siecze zimny deszcz zmieszany ze śniegiem. Ludzie wdziewają, co mają najcieplejszego, ale ziąb przenika do szpiku kości. Ostatnio; wzrosła znacznie frekwencja w przychodni. Także ilość wyjazdów do chorych podskoczyła raptownie. Są to jednak narazie banalne infekcje: katary, anginy, t. zw. reumatyzmy. Mam wrażenie, że prawdziwa grypa z wszechwładnym bakcylem Pfeiffera jeszcze nie wkroczyła na arenę. Narazie pozwala hasać damom dworu ze swego orszaku.
29. XI. Grypa szaleje. Frekwencja olbrzymia, bije wszelkie rekordy. Przeglądam statystykę z ostatniego tygodnia. W przychodni przyjęć 42, 51, 47, 59, 52, 64; wyjazdów: 15, 10, 11, 13, 10, 12. W diagnozach 80% — to grypa. Nie wiem, czy we wszystkich wypadkach dałby się wykazać bakcyl Pfeiffera, w większości z pewnością. Dla leczenia nie ma to zasadniczego znaczenia. Banalna infekcja górnych dróg oddechowych uchodzi w czasie panującej epidemii grypy jako grypa i leczenie jej jest identyczne z leczeniem prawdziwej grypy. Przede wszystkim łóżko i ciepło — grypę trzeba wyleżeć — jak mówią laicy — zupełnie słusznie. Gorące płyny, trochę salicilatów i w większości wypadków sprawa za niewiele dni jest zlikwidowana.
Huk roboty, prawie bez przerwy cały dzień przyjęcia i wyjazdy. Ruch zaczyna się wcześnie, już przed 7-mą rano schody są pełne czekających pacjentów. Ze względu na dotkliwe zimno, nie można im pozwolić czekać na schodach, zwłaszcza, że między czekającymi znajdują się matki z dziećmi na rękach. Mimo wyraźnego ogłoszenia, mimo, że wszyscy wiedzą, że zgłaszający się między 8 — 10 rano zostaną wszyscy bez wyjątku przyjęci, natłok chorych, mimo panującego jeszcze o tej porze mroku, nie ustaje. Do mej poczekalni wiedzie osobne wejście przez mały korytarz. Poczekalnia mierząca jakieś 8 metrów długości i 4 i pół szerokości, w zasadzie więc dość obszerna, w czasie epidemii z trudem tylko może pomieścić tłoczących się chorych. Kilka krzeseł zostaje natychmiast zaiętych przez najenergiczniejszych, inni ściśnięci, stojąco czekają na swoją kolej. Nie jest to oczy i wiście pożądane. Nie wolno jednak zapominać o tym, że w mieście u nas kwestia mieszkaniowa jest bardzo trudna. Mieszkań odpowiednich zupełnie prawie nie ma, mieszkania z częściowa przynajmniej kanalizacją są bardzo drogie i trudno osiągalne. Przy tym gabinety lekarskie zupełnie nie były przystosowane do przyjmowania takiej masy chorych. Dla praktyki prywatnej — kilku pacjentów na tydzień — były zupełnie odpowiednie, do rekordowych przyjęć ubezpieczonych podczas panującej epidemii tylko z trudem dają się dopasować. Bądź-co-bądź stosunki nie są tak ostre jak
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/175
Ta strona została przepisana.