ga i gruntowna ceremonia dezynfekcji, jakieś bezmyślne krzątanie się po gabinecie — i wreszcie wracam „na łono rodziny“. Córeczka już dawno zasnęła, wszyscy są już po kolacji, tak, że bez uszczerbku dla nikogo mogę prosić o podanie mi kolacji nieco później, gdy trochę odpocznę. Siadam p w fotelu, rozprężam się i biorę gazetę do ręki, by przeglądnąć nowiny dnia. Ale dziwnie jakoś nic mnie nie interesuje. Czuję, że oczy mi się kleją, głowa opada na piersi, jeszcze chwila, a zupełnie obejmą mnie ramiona Morfeusza. Kolacja na stole. Dobrze, że ostra i smaczna przystawka, inaczej w ogóle nie tknąłbym dziś jedzenia, tak jestem przemęczony.
Żona, widząc moje znużenie, nie pyta mnie, jak zwykle, o plany na to dzisiaj. Wie, że najlepszym planem na dzisiejsza noc to ciepłe łóżko i dobry smaczny sen. Trzeba nabrać świeżych sił do dalszej pracy.
5. XII. Wczorajszy dyżur nocny był fatalny. Prawie całą noc załatwiałem nagłe wypadki.
Co piąta noc kolejno dyżuruje inny lekarz. Dyżur rozciąga się na wszystkie rejony. Jest to pewnego rodzaju ułatwienie technicze dla lekarzy domowych, którzy w innym wypadku musieliby co noc dyżurować każdy w swoim rejonie, co oczywiście jest życiowo niewykonalne.
Już pół godziny przed 20-tą czekała na mnie dorożka. Ubezpieczony nie mógł znaleźć swego lekarza rejonowego, który może jeszcze nie wrócił z wyjazdów, zgłosił się więc od razu do mnie, mającego dyżur nocny,
Zjadłem na prędce kolację — dziś na szczęście ukończyłem przyjęcia na czas — i dalej w drogę.
Wypadek był ciężki. Starsza kobieta, już po 60 latach, wiła się w okropnych bólach na łóżku, miała obfite i częste wymioty, stolców nie było, wiatry nie odchodziły. Już po krótkim badaniu rozpoznałem uwięźniętą przepuklinę i natychmiast dałem zlecenie na karetkę pogotowia, celem przewiezienia chorej do szpitala. Konieczna była natychmiastowa operacja. Chora leżała tak już od samego rana, syn, kawaler, wyszedł o świcie do pracy i nie miał kto zaalarmować lekarza.
Zaledwie wyszedłem z pokoju już czekał na mnie drugi ubezpieczony. Dowiedział się u mej służącej dokąd pojechałem i przybiegł aż tutaj. Tym razem chodziło o dziewczynkę 3-letnią, która przez kilka dni lekko gorączkowała, była nawet przed kilku dniami na wizycie u swego lekarza rejonowego, potem stan jej się znacznie poprawił, w ogóle nie gorączkowała przez 2 ostatnie dni i oto teraz dostała 40° gorączki. Dziecko jest bardzo niespokojne, rzuca się na pościeli, płacze — nie można jej w żaden sposób uspokoić.
Tym razem jechaliśmy dłużej, wizyta była bowiem na przedmieściu, na przeciwległym krańcu miasta. Dziewczynka jest bardzo rozpalona, w międzyczasie może temperatura nieco opadła, ale ciągle jeszcze oscyluje około 39°. Badam długo i skrupulatnie, wreszcie wypukuję dyskretne stłumienie w górnym płacie płucnym oraz nieco zmieniony szmer oddechowy, z wyraźnym brzmieniem oskrzelowym. Nie ulega wątpliwości, że cho-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/182
Ta strona została przepisana.