Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/187

Ta strona została przepisana.

Jest to para małżeńska, mąż, zawinięty w grubą chustkę, która mu zakrywa całą głowę, jest urzędnikiem tutejszej Ubezpieczalni.
— Co panu jest, panie K.? — pytam przestraszony. Urzędnik bowiem, zawinięty szczelnie w chustę, robi wrażenie ciężko chorego.
Odpowiada za niego żona. — Panie Doktorze, co to była za noc! Można było poprostu zwariować. Mąż mój śpi zwykle doskonale bez przerwy około 9-iu godzin. Tej nocy zaś, jakby coś w niego weszło, w żaden sposób nie mógł zasnąć. Czytał gazetę, później zgasił światło próbując spać, znowu zaświecił światło i czytał książkę, później wstał z łóżka i spacerował, wyglądał przez okno — jednym słowem całą noc sam nie spał i mnie spać nie dał. Wreszcie nad ranem zdecydowałam się pójść z nim do doktora. W Ubezpieczalni dowiedzieliśmy się, że pan doktór dyżuruje i oto jesteśmy.
Bojąc się o głowę męża, zawiązała mu ją ciepłą chustką, by jej nie przeziębił.
Mam dużo zrozumienia dla człowieka, który spędza bezsenną noc, zwłaszcza, jeśli ta bezsenność jest przymusowa, jak to u mnie ma miejsce. Nie mógł jednak ujść mej uwadze komizm sytuacji. Pan K. ze swą zawiniętą głową, przychodzący prawie o 6-ej godzinie z rana po środek nasenny do lekarza, wydał mi się w wysokim stopniu komiczny. Z drugiej strony żałosna mina tego tęgiego i doskonale zbudowanego zresztą mężczyzny, który jednak jest znany ze swych inklinacji neurastenicznych, budziła współczucie.
Zbadałem go i uspokoiłem w miarę możności. To nic poważniejszego, bezsenność z pewnością ustąpi, może miał jakąś niestrawność żołądkową. Tak, pan K. zjadł na wieczór kapustę, która natychmiast „wysadziła“ brzuch, może być, że dlatego nie mógł spać. Nie chciał jeść tej kapusty, tylko żona go na nią namówiła. Teraz po słowach pana doktora, jest już j zupełnie uspokojony, mógłby teraz spać cały dzień, szkoda tylko, że o 8-ej zaczyna się urzędowanie.
Gdy odprowadzałem K-skich, w poczekalni czekał już mnie ubezpieczony z książką. Żona jego poroniła, krwotok jest silny, prosi więc o skierowanie jej do szpitala. Książeczka jest w porządku, wydaję więc żądane i skierowanie i ubezpieczony zadowolony znika za drzwiami.
Zbliża się godzina 6.30. W sypialni ruch, mała już się zbudziła i dokazuje, mogę więc śmiało wejść bez obawy zbudzenia jej. Maleńka wita mnie słodkim „dzień dobry, tatusiu“. Idę pod kran by się nieco odświeżyć po nieprzespanej nocy, służącej nakazuję przygotować śniadanie, bo czuję głód po nocnych podróżach.
Nadchodzi poranna gazeta, ogolony i wymyty siadam do śniadania. Maleńka z kolei nieco popłakuje, nie chce się dać ubrać. Z głośnika radiowego spływa wschodnia melodia, zdaje się „Na perskim rynku“ Kittelbeya. Szybko, trochę nawet za szybko, zbliża się godz. 8-ma. Poczekalnia zno-