Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/199

Ta strona została przepisana.

Byłem więc w prawdziwym kłopocie, jak postąpić w tym tak ciężkim i wymagającym natychmiastowej decyzji wypadku. Dziadek, felczer, wprost nalegał na jakąś energiczną procedurę, może „kropnąć“ wnuczkowi porcję baniek ciętych, albo kilka pijawek postawić za uszami, może jakiś „mocny“ zastrzyk mu zrobić, by „przyszedł do siebie“. Ja jednak siedziałem jak przygwożdżony do krzesła, a najrozmaitsze diagnozy, począwszy od krwotoku mózgowego a skończywszy na tężyczce, przebiegały mi po głowie. Wreszcie — zupełnie dla mnie nieoczekiwanie zapytałem — czy jakieś dziecko u domowników albo sąsiadów nie ma ksztuśca? Po dłuższej indagacji wyszło na jaw, że dziecko u sąsiadów już długi czas i dość gwałtownie kaszle, ale nie przypuszczają, aby był to koklusz.
Chodziło jeszcze o udowodnienie kontaktu. Tu jednak stanowczo wszyscy zgodnie twierdzili, że to dziecko do mieszkania nie przychodziło. — A czy z dzieckiem nie wychodzicie na spacer? — zapytałem. — Nie, jeszcze dziecka nie wynosili z powodu złej pogody, ale zostawiają drzwi do sieni otwarte na oścież. To mi wystarczyło. Dowód nie został wprawdzie przeprowadzony w całej rozciągłości, ale niekiedy w medycynie musi to wystarczyć, zwłaszcza, jeśli się ma do czynienia z tak nagłym a ciężkim wypadkiem. Niezwłocznie wstrzyknąłem surowicę przeciwkokluszową. W każdym razie nie było to wielkie ryzyko. Zsiniałe dziecko leżało prawie jak trupek, nawet na zastrzyk już nie reagowało. Skutek jednak nie dał długo na siebie czekać.
— Po 10-iu minutach — opowiadał to szeroko każdemu chętnemu słuchaczowi były felczer — dziecko jakby się odmieniło! Zupełnie inne dziecko! Ataki za jednym zamachem ustały. Pytam się pana doktora, czy mogę mu dać coś pić. — Spróbuj pan trochę rumianką wlać łyżeczką, ale ostrożnie. Nie wiem jeszcze czy będzie łykać. — Usłuchałem i dałem łyżeczkę rumianku. Słowo daję: dziecko łyka! I co pan mówi: doktór każe dać odstrzykniętego mleka, daję — łyka. Chciałem dziecko przyłożyć do piersi, ale na to doktór nie pozwolił, rozgniewał się na dobre. — Czy pan nie rozumie, że dziś dziecko nie ma sił ssać, będzie dobrze jak jutro weźmie pierś.
I tak było, jak doktór mówił. Zaraz z rana synowa przyłożyła dziecko do piersi. Ssał aż miło! Ale żeby pan widział jak doktór siedział i długo, długo myślał. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Zastanawiałem się, co też doktór wymyśli, przecież od razu widać, że to trupek. A tu nagle doktór, jakby mu coś strzeliło do głowy pyta, czy nie ma w sąsiedztwie dziecka chorego na koklusz?
Stary felczer nie mógł się domyśleć, że prawie na tydzień przed chorobą jego wnuczki miałem podobny wypadek także u niemowlęcia. Objawy choroby były jednak tam znacznie wyraźniejsze i przeprowadzenie dowodów było zupełnie łatwe: w tej samej rodzinie starsze dziecko miało zdeklarowany ksztusiec. I tam użycie surowicy przeciwkokluszowej miało piorunujący wprost skutek.