Skorzystałem z okazji i bez ogródek wyjaśnłem jej całą sytuację. Ona musi przejść kurację przeciwkiłową, nie jedną, ale kilka i to w określonym czasie. W przeciwnym razie bakcyl tak się w jej ciele rozpanoszy, że absolutnie nic poradzić jej nie będzie można. Już teraz choroba jej poczyniła takie postępy, że tylko z trudem będzie można jej przeciwdziałać. Celowo przed nią zataiłem, że zaobserwowałem już u niej kilka niepokojących objawów klinicznych, świadczących o zajęciu kiłą mózgowia — i dałem jej najlepsze rokowania co do wyzdrowienia po przeprowadzeniu kuracji przeciwkiłowej.
Pani R. bierze teraz kurację w. przychodni przeciwwenerycznej.
Tak oto los ciężko doświadcza panią R., pokutuje ona za nieswoje grzechy.
Atmosfera rodzinna w domu państwa R. stała się wprost nieznośna. Pani R. nie opuszcza żadnej sposobności, by swemu mężowi nie wypomnieć, że to on jest winien wszystkim jej nieszczęściom.
Pan R. zachowuje stoicki spokój, jak może stara się udobruchać swoją rozżaloną małżonkę, która ostatnio jest okropnie podekscytowana, ciągle wyprawia nowe sceny, które kończą się drgawkami biednej kobiety, podobnymi do drgawek epileptycznych, podczas których nawet częściowo traci przytomność.
Nieszczęście nie chadza samotnie. Pewnego dnia do mego gabinetu wkracza pani R. z córeczką obecnie już 6-letnią i ciągnie za rękaw swego męża, który chętnie zostałby w poczekalni.
— Panie Doktorze — zwraca się do mnie — proszę zobaczyć co jest z moją córeczką, całe jej „przyrodzenie“ jest czerwone jak płomień. Poza tym skąd się do takiego dziecka biorą upławy, biało-żółte, gęste, podobne do ropy?
Sprawa wydała mi się podejrzana. Wyciek z cewki pobrałem do zbadania mikroskopowego, które wykazało rzeżączkę u dziecka. Stanąłem przed zagadką: gdzie dziecko zaraziło się rzeżączką? Byłem przekonany, że od ojca nie. R. był według mego przekonania człowiekiem, który podczas młodości górnej i chmurnej poszedł wyładować swą jurność, jak wielu innych — i przypadkowo źle trafił.
Za ten fatalny krok swej młodości płacił obecnie nieszczęściem całego życia, chorobą swej żony, zwyrodnieniem i chorobą swych dzieci.
Nie, jego nie posądzałem o świeże zakażenie dziecka. O matce nie wiedziałem co sądzić. Niejednokrotnie, podczas mych wizyt w jej domu, zastawałem u niej sąsiadów, młodych mężczyzn, którzy się trochę za swobodnie wobec niej zachowywali, ale nie mogło to jeszcze służyć za dowód, że pani R. odpłaca obecnie wiarołomstwem swemu mężowi za jego „niecne sprawki“ z czasów kawalerskich.
Wreszcie sprawa się wyjaśniła zupełnie dla mnie nieoczekiwanie. Okazało się, że R. nocowali wraz z córeczką u swych krewnych, przy tym córeczka dziwnym trafem spała w jednym łóżku ze swoją ciotką,
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/205
Ta strona została przepisana.