która miała upławy. Upławy te nie były niczym innym jak rzeżączką kobiecą nieszczęsna dziewczynka zaraziła się od swej ciotki tą weneryczną chorobą.
Ale i tu nie jest kres wszystkim nieszczęściom. Za dwa dni zostałem wezwany nagle do R., bo mała dostała okropne bóle w lewym kolanie. Gdy przyjechałem, zastałem w domu prawdziwe piekło. Pani R., która już zupełnie straciła panowanie nad sobą, biegała po pokoju jak szalona, tłukła głową o ścianę, wyrywała sobie włosy z głowy, groziła, że się zastrzeli.
Zapalenie stawu kolanowego okazało się rzadką komplikacją rzeżączki, chorobą ciężką, bardzo bolesną, która czasem prowadzi nawet do zesztywnienia stawu. Gdy patrzałem na małą, wijącą się z bólu na łóżeczku, podnoszącą okropny krzyk przy najmniejszej próbie dotknięcia jej zbolałego kolana, zapytywałem się z goryczą, za jakie grzechy ta mała niewinna istota przechodzi taką gehennę cierpień i mąk już w jej dziecinnych latach.
— A teraz dla odmiany mały romans nowoczesny.
Piękna, młoda brunetka, o śniadej cerze, czarnych, płonących oczach, rusza do miasta za chlebem. Przyjmuje służbę u miejscowego, mającego wielkie powodzenie fryzjera. Mistrz fryzjerski sprowadza pomocnika, eleganckiego pana Stefana, z Warszawy. Pan Stefan jest bardzo gładki, obrotny młodzieniec, mający wielkie powodzenie u kobiet. Potrafi on zawsze coś dowcipnego opowiedzieć, poradzić w jakiej fryzurze pięknej pani będzie najładniej, zna mnóstwo plotek z eleganckiego towarzystwa stolicy. Czesanie się u niego jest po prostu przyjemnością, ani się obejrzy piękna pani, a już jest elegancko ufryzowana. Nic dziwnego, że bożyszcze kobiet, wielce obiecujący pan Stefan z Warszawy podobał się także naszej śniadej brunetce.
I pewnej pięknej, księżycowej nocy tak się jakoś złożyło, że oboje poszli na przechadzkę wzdłuż wału nad rzeką — i że po pewnym niezbyt długim czasie piękna brunetka poczuła się w „błogosławionym stanie“. Zażenowana i nieśmiała wyznała swą tajemnicę pięknemu panu Stefanowi, który, jak jej się zdawało, lekko i wesoło przyjął do wiadomości wielką nowinę.
— Niezadługo się pobiorą, cały świat stoi przed nimi otworem — zapewniał — matka jego ma odebrać należną jej sumę pieniędzy, z których część przyśle jemu, by mógł się usamodzielnić, by sam założył interes.
Przed zachwyconą brunetką malował obrotny pan Stefan cudowną wizję ich przyszłego, niezmąconego niczym szczęścia.
Tymczasem tygodnie i miesiące mijały, czas rozwiązania zbliżał się szybko. W tem jakże bolesna niespodzianka! Pewnej nocy pan Stefan ulotnił się, znikł jak kamfora, wszelki ślad za nim zaginął — a wraz z nim znikło nieco gotówki z kasy jego szefa.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/206
Ta strona została przepisana.