Niektórzy pracownicy fizyczni są specjalnie uczuleni na pył fabryczny i zapadają na dychawicę oskrzelową. Szczególnie łatwo zapadają na nią piekarze (pył mączny), fryzjerzy (włosy).
Cały bogaty arsenał leczniczy w wielu wypadkach jest zupełnie bezsilny wobec tej przykrej choroby i czasem jedyna rada, jaką lekarz może dać takiemu choremu jest: zmienić zawód, co oczywiście łatwiej da się powiedzieć niż wykonać w dzisiejszych warunkach.
Brak zębów — niewielu robotników dba o dobre uzębienie — nie systematyczne odżywianie się produktami suchymi i niekoniecznie pierwszej świeżości i jakości, które zabiera ze sobą do pracy, lub w które zaopatruje się po drodze — prowadzi w ciągu lat do najrozmaitszych dolegliwości żołądkowo-jelitowych.
W pierwszym rzędzie są to zaburzenia wydzielania: nadkwaśność, podkwaśność lub nawet zupełna bezsoczność żołądkowa. Dalej spotykamy się z bardzo częstym nieżytem żołądkowo-dwunastnicowym i wreszcie z wrzodami żołądka lub dwunastnicy. Z przewlekłym natomiast nieżytem żołądka spotykamy się o wiele rzadziej, niżby się należało spodziewać.
Cierpienia żołądka lub jelit są dla robotnika prawdziwie fatalne. Jeśli już dla człowieka zamożnego lub dla pracownika umysłowego utrzymanie tak często koniecznej ścisłej diety połączone jest z wielkimi trudnościami, dla robotnika stają się one przeważnie nie do przezwyciężenia. Już zwykły rozstrój żołądka trwający kilko dni, a wymagający 2 — 3 dni ściślejszej diety wyprowadza robotnika z równowagi i w wielu wypadkach zwalnia się on z pracy, bo „jakże będzie pracował, gdy nie może najeść się do syta“.
Nie należy bowiem zapominać, że nie jest to żadna praca biurowa albo umysłowa, spokojne zajęcie, ale ciężka fizyczna praca, która rzeczywiście wymaga dostatecznego odżywiania. Cóż dopiero mówić o konieczności utrzymania diety przez całe tygodnie, miesiące lub nawet przez całe życie, jak to ma miejsce przy wielu przewlekłych chorobach żołądkowo-jelitowych.
Nie wspominam już o tym, że każda dieta jest kosztowna, że przy groszowych zarobkach robotnika naczęściej nie stać go na „dietę“, że żona nie ma na tyle obznajomienia z kuchnią, by mu ugotować „dietetyczne“ jedzenie. Że podczas 8 — 10 godzinnej pracy nie ma możności zachowania dietetycznych przepisów, nie może ulegać wątpliwości.
Leczenie zaburzeń żołądkowo-jelitowych jest ze wspomnianych względów niewdzięczne. W wielu wypadkach robotnik nie chce poprostu utrzymywać diety, cała jego natura buntuje się przeciw temu. Niech mi pan doktór zapisze jakieś „dobre“ lekarstwo, by mi „ulżyło“.
Diety nie bierze na serio. Taki dobry kawałek kiełbasy przyniosła żona z miasta, albo przyprawiła kwaśną kapustę — poprostu palce lizać, albo leży na stole kawał świeżo upieczonego, pachnącego razowca — i jak tu nie skosztować!
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/215
Ta strona została przepisana.