bie zaufania tych chwiejnych pod względem psychicznym chorych, co nota bene nie jest zadaniem łatwym — nie szafować zbytnio lekarstwami, co ujemnie działa na chorego i demoralizuje go, ale raczej psychicznie podziałać na niego swoim autorytetem, wiedzą i znajomością duszy ludzkiej.
W wielu wypadkach wyniki będą wówczas dodatnie i z ludzi chorych, wiecznie leczących się, uginających się pod ciężarem życia, mogą oni stać się ludźmi, chętnymi do pracy, pogodnymi i będą oni po latach wspominali swe dawne stany chorobowe z pewnym politowaniem.
Do ostatniej wreszcie kategorii zaliczam chorych, którzy dużo się leczą nie z tego powodu, że leczenie to jest niezbędne ze względu na ciężki stan ich zdrowia, ale raczej z powodu łatwego dostępu do lekarza, z powodu nieznajomości przebiegu choroby i czasu jej trwania, z powodu niecierpliwości w znoszeniu drobnych czasem dolegliwości.
Leczenie to jest nieracjonalne, wizyty wtórne najczęściej zbędne. Przyszedł taki chory wieczorem do lekarza, został zbadany, dostał receptę, a już nazajutrz zjawia się znowu z klasycznym: „nic mi nie jest lepiej, zamiast lepiej czuję się jeszcze gorzej“.
Byłoby to fałszywe posunięcie ze strony lekarza, gdyby zniecierpliwiony ofuknął pacjenta, że „przecież nie wypił pan jeszcze lekarstwa, jak może już być lepiej?“ Uważam, że pacjenta należy bezwzględnie i to gruntownie zbadać, a o ile od poprzedniego badania nie zaszły żadne obiektywne zmiany, stanowczo zażądać od niego zużycia przepisanego mu lekarstwa i dopiero wtedy w razie braku wyraźnej poprawy, nakazać mu ponowne zgłoszenie się.
Należy jednak w tym wypadku być stanowczym i przez dopisywanie jakichś nacierań nie pokpić sprawy. Chory musi odnieść wrażenie, że lekarstwa, za pierwszym razem mu przepisane, były celowe i wystarczające, i że niepotrzebnie drugi raz fatygował siebie i lekarza. Przez tego rodzaju stanowcze postępowanie wychowuje się nawet opornych pacjentów i przyzwyczaja się ich do racjonalnego i systematycznego leczenia.
Ostatnia kategoria chorych zmniejsza się raptownie przy systemie lekarza domowego i już dzisiaj właściwie utrzymuje się na niskim poziomie. Wszelkie próby lekkomyślnego, niecelowego leczenia się muszą natrafiać na energiczną postawę i stanowczy sprzeciw lekarza domowego, który przecież także z racji swego stanowiska powinien być przynajmniej w swej dziedzinie wychowawcą ubezpieczonych.
I podobnie jak lekarz domowy musi uczyć powierzonych jego pieczy ubezpieczonych, że należy usta zasłonić ręką przy kaszlu, że nie należy pluć na podłogę, że nie należy lokować książeczek, rozmaitych torebek lub chusteczek na stole gabinetu lekarskiego, że nie należy odwiedzać zakaźnie chorych w ich domach (z dziećmi na rękach!), tak też jest jego obowiązkiem uświadomić ich o konieczności dalszego leczenia lub o zbyteczności tegoż.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/229
Ta strona została przepisana.