Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/239

Ta strona została przepisana.

A gdy do tego wszystkiego dołączyło się jeszcze toksyczne uszkodzenie serca i naczyń — los St. był przypieczętowany.
Długotrwałą epopeję bohaterskich a tragicznych zmagań, niewymownych cierpień nieszczęsnej ludzkiej doli zakończył — jak gdyby sam okrutny a groźny wróg miał dość tej zabawy i pragnął raz skończyć, dobijając powalonego i zwyciężonego już przeciwnika.




D. jest byłym urzędnikiem tutejszej cegielni. Już jednak półtora roku nie pracuje. Mieszkał przedtem z rodziną w mieście, teraz przeniósł się na peryferie. Ma tu podobno być lepsze powietrze, a zresztą mieszkanie, nie będzie go tutaj kosztowało, domek bowiem należy do teścia.
Podczas swej długotrwałej choroby D. wyczerpał już oczywiście wszelkie świadczenia: brał zasiłki z Ubezpieczalni przez okres ustawowy, następnie leczył się na podstawie świadczeń należnych pracownikowi umysłowemu, a gdy i te się wyczerpały, wniósł podanie do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, skąd dostał przedłużenie i prawo leczenia się na tę samą chorobę aż do jej „zakończenia“.
D. leczy się u mnie, gdyż rejon, w którym mieszka obecnie, należy do mnie.
Przyjeżdżam do niego raz lub dwa razy na tydzień. Już przy mej pierwszej wizycie doszedłem do przekonania, że sprawa jest przesądzona — i że chyba choroba nie przeciągnie się długo. Należało się właściwie dziwić, jak człowiek o dwu kolosalnych jamach w obu płucach, na których doskonale można było studiować wszystkie klasyczne objawy wypukowe i osłuchowe jam — jak człowiek ten mógł oddychać, spać, jeść — jednym słowem żyć.
Jeszcze dziwniejszym mogło się wydawać, jak mimo swego rozpaczliwego stanu D. nie tracił nadziei wyzdrowienia, bal nawet przyzwyczaił się do niego, jak gdyby to był najnaturalniejszy stan pod słońcem.
Mijały tygodnie względnego spokoju. D. leżał w niewielkim pokoiku przy otwartym w dzień i w nocy oknie, wychodzącym na mały ogródek. Leżał najczęściej na wznak, bo najmniejsza próba zmiany pozycji wywoływała gwałtowne ataki kaszlu, kończące się wykrztuszeniem — prawdopodobnych ilości plwociny. Ponieważ pozycja ta spowodowała trudno gojące się odleżyny na grzbiecie i pośladkach, poleciłem mu krążek gumowy, który choć w części mu ulżył.
Drzwi do sąsiedniego, obszernego pokoju były otwarte, na najmniejsze skinienie chorego przybiegała natychmiast żona, jeszcze piękna, choć wyniszczona kobieta, której życie w ostatnich latach było poświęcone w całości mężowi. Była pielęgniarką, kucharką i pokojówką w jednej osobie, zawsze spokojna i zrównoważona, łagodna i wyrozumiała, jak cień na końcach palców przesuwająca się po pokoju.