Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc list jest.
„Wielmożna Pani — oczywiście jest napisane, żeby nie wątpić o dobrym wychowaniu położnej — i dalej: „płut się urodził, łożysko zostało z poważaniem“.
Więc jedziemy z prywatnym mężem do wyjęcia łożyska po porodzie. Większość narzędzi została w domu, bo zabieg wykonuje się ręką.
„A dziecko żyje?“ pytam męża po drodze. Jakie dziecko? — odpowiada mąż. Przecie to poronienie w trzecim miesiącu. „No to zawrócić konie, musimy zabrać rzeczy do skrobanki“.
I tak tracimy półtora godziny. A list otrzymałam jak się należy.
Było i Wielmożna Pani i z poważaniem — wszystko co potrzeba.
Brakowało tylo jednej małej informacji: poród czy poronienie. A przydałaby się i druga: zapłaci, czy nie zapłaci.
Bo jak się można domyśleć nie zapłaciła. Jazda tam i z powrotem 4 godziny. Gotowanie narzędzi pół godziny. Mycie rąk 15 minut. Zabieg 10 minut. Wymyślanie na otoczenie celem zorganizowania pomocy przy zabiegu 1 godzina. Cucenie zemdlonego męża 15 minut. Czyszczenie narzędzi po zabiegu pół godziny. Razem 6 godzin 10 minut, w noc.
Według cennika 72 zł za stratę czasu, 45 zł za zabieg.
Razem 117 zł.
Zapłaciłam 15 zł za skargę o należność.


Nagłe wypadki.

Dzisiaj jest dzień nagłych wypadków. O 5-tej rano budzi mnie służąca. Po 14-tu godzinach pracy poprzedniego dnia należałoby dłużej spać. Ale dziewczynę jakąś żmija ukąsiła. Trudno! Wypadek nagły. Jeżeli nie wstrzyknę surowicy, może umrzeć. Wstaję i wchodzę do ordynacji. Dziewczyna młoda, świetnie wygląda. „Gdzież panią żmija ugryzła“. „Tu w nogę“. Na nodze ani śladu ukąszenia. „A kiedy to się stało?“ „Zeszłego roku właśnie o tym czasie“. „Więc poto mnie pani wczas rano z łóżka wyciąga“. „A po bo teraz idę na Kalwarię i wstąpiłam po drodze zapytać, czy mi się co nie stanie“.
Dowiedziawszy się, że jej nic nie będzie, zabiera się do odejścia. Nie pyta nawet, ile się należy. I ja nie poruszam tego tematu. Nie dostaje recepty, więc płacić nie ma za co. Żadna siła jej nie przekona. Może gdy będzie wracała z Kalwarii, obudzi mnie na odmianę o 12-ej w nocy.
O 11-ej przed południem jest jeszcze około 30-tu ubezpieczonych. Otrzymuję zawiadomienie, że muszę wyjechać zaraz do Lachowic do żony ubezpieczonego. Dostała krwotoku. Skąd — niewiadomo. Z nosa czy z macicy? I nie dowiem się. Ktoś przyszedł na pocztę w Lachowicach i telefonował stamtąd na pocztę w Suchej, bo w domu telefonu nikt nie ma. Z poczty przysłano do mnie posłańca z wiadomością. Nie ma kogo zapytać o bliższe informacje.