i mógł pracować — albo zróbcie raz koniec! Bo nie wytrzymam dłużej, mówię wam, tych cierpień nie zniosę więcej!...
A teraz następowało najgorsze.
Naprzód jakiś piskliwy charkot, przypominający raczej ironiczny śmiech — przechodzący następnie w szloch, długi, beznadziejnie długi, rozpaczliwy nieludzki płacz.
I siedział chory z głową pochyloną na piersi, obraz nędzy i rozpaczy, a paroksyzmy płaczu wstrząsały całym jego ciałem — szkieletem — raz po raz.
Rola lekarza nie była tu do zazdroszczenia. Wiedziałem, że w takich razach chory zbadać się nie da, także wszelkie słowa pociechy, litości czy wyjaśnień, jeszcze pogorszyłyby sytuację, wprawiając chorego w jeszcze większe zdenerwowanie.
Nie pozostawało nic innego, jak wyjść cichaczem do sąsiedniego pokoju i po cichej konferencji z zakłopotaną i stale przepraszającą żoną zapisać choremu lekarstwo na uspokojenie, które jednak przyjmował mimo swego negatywnego w tym nastroju stosunku do wszystkiego i wszystkich.
Przez kilka dni D. leżał nieruchomo, oczy wlepione w jeden punkt na suficie, nie odzywał się do nikogo, mało jadł i pił i to tylko na usilne prośby żony, lekarstwa nie przyjmował, nie golił zarostu, nikogo prócz żony nie wpuszczał do siebie. Na pytania nie odpowiadał, często sam w pokoju głośno złorzeczył i wymyślał.
Zwykle jednak po kilku dniach zdenerwowania, depresja i rozpacz chorego mijały i znowu powracał do swego dawnego stanu.
Apetyt poprawiał się, zainteresowanie światem wracało, zaczynał czytywać gazety, golił zarost i znowu zaczął liczyć tętno. A serce działało jak „chronometr“ — z zadziwiającą precyzją wybijało 66 uderzeń na minutę.
— Zawołajcie mi doktora — mówił do żony udobruchany — ciekaw jestem, co też doktór znajdzie. Coś czuję się teraz lepiej.
Dziś odwiedziła mnie pani D. ze starszą córką Heleną i prosiła o zbadanie płuc córki. Helena od kilku tygodni podkaszluje, jest także możliwe, że gorączkuje wieczorami, bo ma rozpalone policzki, ale nie da sobie zbadać temperatury, ta dzikuska. Także do gabinetu doktora ledwo ją przyprowadziła, nie chciała pójść, bo się okropnie wstydzi. W ogóle niemało ma z nią kłopotów, tylko leżałaby na kozetce i zaczytywała się romansami.
Badanie płuc Helenki wykazało daleko posunięte zmiany specyficzne: znaczny naciek z rozpadem pod lewym obojczykiem. Wysłałem pod jakimś pretekstem Helenkę z pokoju, a gdy zostałem sam z nieszczęśliwą kobietą siedziałem i milczałem, nie znajdując słów na zakomunikowanie jej hiobowej wieści, ale serce matki przeczuło nieszczęście.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/243
Ta strona została przepisana.