nim stadium, wobec której jestem najzupełniej bezbronny. Po kilkunastu dniach dziewczynka zmarła. W kilka miesięcy później przychodzi do mnie starsza siostra zmarłej z prośbą o zbadanie jej. I u niej wykrywam początki gruźlicy i polecam sumienne leczenie się. Ale i tu znów powtarza się uprzednia historia. Po kilku wizytach stan chorej się nieco poprawił, kaszel ustał, a chora przestała się leczyć. I znów po około roku wezwano mnie do dziewczynki abym stwierdził i tym razem, że w obecnym stadium nic pomóc jej nie mogę. Chora po kilku tygodniach zmarła.
Po kilku miesiącach wzywa mnie ojciec zmarłych do pozostałej córki — umysłowo upośledzonej — stwierdzam znów gruźlicę w ostatnim okresie i odchodzę, by po kilku tygodniach być wezwanym do wypisania świadectwa zgonu.
Minął przeszło rok. Zgłasza się do mnie ojciec „zadżumionych“ względnie zagruźliczonych, około 65 letni starzec, skarżąc się na bóle w boku. Badanie wykazuje wodę w boku, czyli znowu gruźlicę opłucnej. Dłuższe leczenie postawiło narazie chorego na nogi, ale w międzyczasie wzywają mnie do żony chorego, a matki zmarłych dziewcząt, która ma jakoby astmę i od kilku tygodni kaszle i gorączkuje. Po zbadaniu okazuje się, że i ta przeszło 60-letnia kobieta jest chora na gruźlicę płuc w stadium nie nadającym się już do ratunku. I jej po paru tygodniach wypisuję świadectwo zgonu.
Po dalszym roku, w czasie którego ojciec rodziny jako tako się trzyma, zostaje on nagle zaalarmowany silnym krwotokiem płucnym. Badanie wykazuje, że i u tego starca zmiany gruźlicze są bardzo znaczne. Powtarzające się krwotoki w ciągu kilku dni gaszą życie tego nieszczęśliwego. Ale w czasie choroby ojca zjawia się na widowni syn tegoż, rolnik, od lat zamieszkały zdala od rodziny i nie stykający się z nią. Ponieważ wygląda źle i pokasłuje, badam go i stwierdzam, że i on ma już silnie zaawansowaną gruźlicę. Przeżył ojca tylko kilka miesięcy, by po ciężkich męczarniach zakończyć życie jak 3 siostry i rodzice.
Podobnie w innej rodzinie. Przychodzi do mnie młoda dziewczyna o kwitnącym i świeżym wyglądzie, skarżąc się na osłabienie i kaszel. Badanie wykazuje początki gruźlicy. Znów po pewnym czasie następuje poprawa, i jak zwykle się wówczas dzieje — chora uważa się za wyleczoną i przerywa leczenie. Po kilkunastu miesiącach utajona choroba z okazji jakiegoś drobnego zaziębienia wybucha i z niesłychaną szybkością zajmuje całe płuca — wówczas wzywa się lekarza ponownie, by skonstatować tylko, że nic choremu pomóc nie można.
Odbyło się to trzykrotnie w tej rodzinie i w ciągu kilku lat pochowano trzy młode dziewczęta, gasnące na skutek gruźlicy, niedostatecznie i zbyt krótko w początkowym okresie leczonej.
Często winę ponoszą sami chorzy, nie oszczędzając swych sił.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/271
Ta strona została skorygowana.