Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/285

Ta strona została skorygowana.

Toteż zlitowano się nad kobietą i udzielono jej gościny.
Kobieta otrzymała wkrótce pracę u okolicznych gospodarzy, a za drobną opłatą mieszkała z jedną z rodzin robotniczych. Córeczka jej bawiła się z innymi dziećmi z wioski, gdy była spragniona — dzieci poiły ją mlekiem z własnych garnuszków, gdy doskwierał jej głód, jadła jedną łyżką ze swymi rówieśnikami. Po paru miesiącach takiej idylli dziewczynka zaczęła skarżyć się na ból gardła i matka przyprowadziła ją do zbadania. Pierwszy rzut oka pozwolił mi rozpoznać u dziecka syfilityczne owrzodzenie w jamie ustnej — dziecko było zatem chore na odziedziczoną zapewne po rodzicach kiłę. Zbadałem więc matkę i stwierdziłem, że i ona jest chora na tę chorobę. Ale w międzyczasie i te kilka rodzin, które karmiły matkę i dziewczynkę, zdążyły już zarazić się kiłą przez używanie tych samych naczyń, łyżek, ewentl. i spanie w tym samym łóżku, co na wsi jest przecież powszechnym i nie dającym się wyplenić zwyczajem. Ponieważ luddność wiejska jest uprzedzona nieprzychylnie do wszelkich zastrzyków, a kiłę leczyć można zastrzykami, przeto od tego czasu ludność tej wioski nie chcąc, a zresztą i nie mając sposobności, by się sumiennie leczyć, — żyje w stanie zarażonym straszną chorobą, dzieci rodzą się tam słabe i szybko umierają, dorośli cierpią na oczy, serce itd. i gdy już grozi im utrata wzroku lub dokuczają inne niepokojące objawy — przychodzą do mego gabinetu, by po kilku zastrzykach, zupełnie zresztą niewystarczających dla wyleczenia — przerwać dalszą kurację. A zresztą pracodawca — właściciel folwarku, gdyby miał za wszystkich swoich pracowników opłacać kosztowne zastrzyki itd. — przy pierwszym nadarzającym się terminie zwolniłby wszystkich swych chorych pracowników, którzy w ten sposób znaleźli by się na bruku. Z dwojga złego woleli więc chorzy zrezygnować z leczenia. Tylko Ubezpieczalnia, obejmując chorych od lat ludzi zabiera się do sumiennego leczenia tychże, pracodawcy prywatni, którzy mieli przyjąć obowiązki Kas Chorych, nie bawią się w leczenie chorób przewlekłych, których leczenie można odkładać przeważnie ad calendas graecas.
Jeśli chodzi o leczenie chorób wenerycznych przez pracodawców rolnych — to najlepiej widzi się to przy obserwowaniu ruchu chorych u jednego z lekarzy — specjalistów chorób wenerycznych w pobliskim mieście kuracyjnym, otoczonym licznymi majątkami ziemskimi. Do 1 listopada 1933 r. tj. daty zniesienia obowiązku przynależności pracowików rolnych do Kas Chorych, miał lekarz ten dziennie 50 — 60 pacjentów z pobliskich majątków.
Od tej daty ma ich dziennie 2 lub 3 i jedynie nielicznych zresztą robotników przemysłowych — członków Ubezpieczalni, wzgl. raz poraz któregoś z kuracjuszów. Ale jednocześnie obserwuje się coraz częściej, iż rodzą się dzieci z odziedziczonym syfilisem, i coraz więcej szerzą się po wsiach inne choroby weneryczne. Nie ulega wątpliwości, że o prawdziwej walce z chorobami wenerycznymi na wsi nie może być mowy, dopóki