teraz w okolicy nie było jakoś lekarza, którego by p. G. darzył zaufaniem przeto wybrał się do kliniki w Poznaniu, aby dać się prześwietlić. W klinice powiedziano mu, iż w samej rzeczy ma wrzód na żołądku, zatrzymano go kilkanaście dni, lecząc znowu alkalicznymi proszkami. Stan chorego polepszył się i chory zadowolony wrócił do domu. Po kilku miesiącach znowu przyszedł nawrót choroby, lecz chory zniechęcony już do wszystkich lekarzy (u każdego był zresztą 1 a najwyżej 2 razy) przypomniał sobie, iż w Poznaniu opowiadano mu o jakimś cudotwórcy-homeopacie. Udał się więc do niego. Ten cudotwórca zapisał mu jak przystoi na homeopatę coś z 15 pudełek proszków, guziczków, kropelek i innych cudowności, a przy tym tabletki magnezji, czyli znów alkaliczny proszek w formie tabletek. Chory wrócił w triumfie do domu, przywożąc cały bagaż lekarstw — i znów kilka tygodni przeszło względnie pomyślnie.
Aż przyszła katastrofa: pewnego dnia chory oddał większą ilość zupełnie krwistego kału, przy czym w jednej chwili zasłabł tak, iż utracił przytomność.
Położono go do łóżka, po chwili wrócił nieco do sił. (Wyjaśnię, iż przejście powyższe było wynikiem pęknięcia naczynia krwionośnego w okolicy owrzodzenia żołądka, na skutek czego nastąpił krwotok do żołądka i wskutek znacznej utraty krwi chory osłabł i zemdlał). Po paru tygodniach krwotok znowu się powtórzył. Homeopata przybył do chorego, polecił znów kilkanaście słoiczków i pudełeczek i chory powoli przyszedł do siebie, aczkolwiek został już osłabiony i blady. Pewnej nocy obudziły chorego niezwykle silne bóle — poczęto więc robić gorące okłady, dawać wszystkie możliwe proszki homeopatyczne i najrozmaitsze krople. Jednak stan chorego nie poprawił się w ciągu następnego dnia i następnej nocy — tak że po jakichś 30 godzinach męczarni przypomniano sobie o lekarzu nr 1 i zatelefonowano po mnie. Po przybyciu do chorego stwierdziłem u niego rozlane zapalenie otrzewnej powstałe na skutek pęknięcia ścianki żołądka w miejscu owrzodzenia do jamy otrzewnowej. Stan chorego był tak ciężki, że zabieg operacyjny był niemożliwy.
Zapisałem choremu morfinę i przygotowałem rodzinę do nieuniknionego ciosu jaki w najbliższym czasie na nią spadnie.
Po dwóch dniach wypisywałem dla p. G. świadectwo śmierci.
Mamy na przykładzie biednego p. G. smutny wzór do czego prowadzić może nieograniczony „wolny wybór lekarza“.
Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że gdyby p. G. musiał leczyć się u jednego lekarza, — lekarza domowego — względnie gdyby ten lekarz kierował leczeniem przez przekazanie chorego do prześwietlenia, do chirurga lub t. p. — jednym słowem, gdyby leczeniem kierowała myśl przewodnia jednego lekarza-fachowca, a nie chwilowe kaprysy człowieka chorego, wówczas finał choroby nie byłby tak tragiczny.
Przypuśćmy nawet na chwilę, iż taki lekarz domowy przy pierwszej wizycie nie rozpoznałby należycie choroby i zapisałby p. G. nieodpowied-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/298
Ta strona została przepisana.