Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/311

Ta strona została przepisana.

doktorze, tok mnie te odciski bolą, że chciałabym coś dostać przeciw odciskom“.
Przy wezwaniu do bolącego zęba lub głowy, stale słyszy się ten argument — „przecież płacę kasę chorych, więc niech doktór do mnie przychodzi, bo „cug“ (przeciąg) może zaszkodzić na bolący ząb“. Tak ostrożni i przewidujący bywają ludzie tylko dopóki są członkami Kasy Chorych i nadużywanie pracy lekarza nic ich nie kosztuje. Ale niech taki ostrożny jegomość się usamodzielni — kupi sobie gospodarstwo, lub otworzy sklepik i za pomoc lekarską będzie musiał płacić, wówczas ta ostrożność od razu gdzieś się podziewa i albo z tak banalnymi chorobami skromnie przychodzi do gabinetu lekarza — ale i to jest wyjątkiem, a przeważnie kupi sobie za 10 groszy popularnego „kogutka“ czy też maści i doskonale obejdzie się bez zasięgania porady lekarskiej, za którą musiałby tym razem zapłacić. Słyszałem kiedyś dowcip o Nowobogackiej, która, chcąc zadokumentować swą wytworność — jeśli ma wbić gwóźdź w ścianę — wzywa do tej funkcji dyplomowanego inżyniera. Takimi ostrożnymi Nowobogackimi i do tego nie potrzebującymi płacić za swą „ostrożność“ bywają liczni członkowie Ubezpieczalni — nadużywający czasu, pracy i sił lekarza domowego przez niepotrzebne wzywanie go do błahych wypadków. Gdy natomiast otrzymanie pomocy lekarskiej związane jest z jak najmniejszą choćby ofiarą ze strony ubezpieczonego — wówczas rezygnuje się z wzywania lekarza do błahostek i jeśli wzywa się już lekarza — to do przypadków istotnie ważnych.
Jak pisałem w początku — w rejonie moim w odległości 5 kilometrów znajduje się duża osada fabryczna, zamieszkała przez kilkadziesiąt rodzin. W początkach mojej praktyki, gdy nie posiadałem jeszcze samochodu — gdy w nocy chciano w osadzie tej otrzymać pomoc lekarską, wówczas udawano się do stangreta fabrycznego, (telefony nocą są bowiem u nas nieczynne), który musiał zaprzęgać konie i wyjeżdżać po mnie. W okresie tym po dwa do trzech razy tygodniowo musiałem w nocy wyjeżdżać do Wapienna (nazwa tej fabryki), by w 95% skonstatować, że osobnika X bolą zęby, dziecko robotnika Y przejadło się, a żona robotnika Z nie miała stolca regularnie. We wszystkich tych banalnych przypadkach wystarczyło, by rodzina „chorych“ dała znać zamieszkałemu o kilka kroków dalej stangretowi, że żąda się lekarza, a w kilkanaście minut już zajeżdżano przed mój dom, budzono mnie w nocy do „ciężko chorych“.
Po kilku miesiącach kupiłem sobie samochód, a wówczas Zarząd fabryki nie potrzebował już więcej przysyłać po mnie koni. W przypadku choroby musiano zatem posyłać po mnie gońca, aby zawiadomił mnie, że ten a ten chory prosi o udzielenie mu pomocy lekarskiej. I z chwilą gdy zamiast dojść parę kroków do stangreta, trzeba było dojechać kilka kilometrów rowerem (tam i spowrotem 20. minut) od razu ustały nocne wyjazdy na Wapienno — zdarzały się może co kilka miesięcy — a od tego czasu jedynie do poważnych zachorzeń.