Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/324

Ta strona została przepisana.

gach uniemożliwiają mu chodzenie“. Po kilku miesiącach wezwano „okaleczałego“ do lekarza zaufania, którego Piotr W. przekonał jakoś, że zarówno płaskie stopy jak i żylaki są wyłącznie następstwem ostatniego wypadku, a że przy tym narzekał też trochę i na serce, trochę na reumatyzm, więc ostatecznie zrobiono go niezdolnym do pracy ponad 66⅔% i dziś nasz Piotr W. otrzymuje swoją rentę niemocy i wypadkową, co mu nie przeszkadza chodzić codziennie po kilkanaście kilometrów do lasu po drzewo, czy też w odwiedziny do znajomych.
Albo też Franciszek P. pięćdziesięcioletni robotnik, znany zresztą w okolicy jako jeden z największych pijaków a zarazem, i leniuchów. Pewnego dnia przyszedł do pracy w stanie porządnie podgazowanym i gdy ładował wapno na wagon kolejowy — stracił równowagę i zleciał z wagonu na szyny. Doznał przy tym poważnego zresztą uszkodzenia, mianowicie złamał sobie nogę w biodrze.
Gdy wezwano mnie na miejsce wypadku, stwierdziłem co się stało — zapakowałem okaleczonego na swój samochód i odwiozłem do szpitala, gdzie przebywał około trzech miesięcy. Noga wyleczona została idealnie — nie została ani krótsza, ani cieńsza. Lecz mimo to P. już do roboty nie wrócił, od chwili gdy został odesłany ze szpitala do domu na chwilę nie ustawał skarżyć się na wielkie dolegliwości w złamanej nodze. Gdy wchodził do mego gabinetu, lub też przechodził przed mymi oknami — wówczas kulał tak rozpaczliwie, że zdawało się — co krok — już upadnie na ziemię. Również lekarz zaufania Ubezpieczalni został widać przekonany o ciężkim i trwałym kalectwie Franciszka P., gdyż przyznał mu wysoką rentę wypadkową i rentę niemocy. Lecz pewnego poranku jadę samochodem i widzę, że drogą kroczy równym, elastycznym i szybkim krokiem jakiś wysoki mężczyzna. Gdy podjechałem bliżej — nie chciałem wprost oczom wierzyć — był to Franciszek P. we własnej osobie. Widać nie zauważył mnie — może zresztą był znów podgazowany — i szedł sobie dalej równo i prosto, jak gdyby nigdy nie miał złamanej nogi. Ale gdy w parę tygodni później przyszedł znów do mnie po jakieś poświadczenie — znów kulał jeszcze rozpaczliwiej niż poprzednio — żaląc się, że w ogóle nie może prosto chodzić i skarżąc się na bóle, cierpienia i inne strzykania w złamanej nodze.
Również i bezrobocie powodować może niesłychany wzrost dolegliwości powypadkowych, dotychczas zupełnie lekceważonych i w ogóle nie zgłaszanych. Tak więc Roman P. miał jakoby przed 5-ciu laty ulec jakiemuś wypadkowi, podczas ładowania drzewa na wagony. Widocznie wypadek nie musiał być poważny, gdyż poszkodowany w ogóle się do mnie nie zgłaszał, a gdy później z powodu różnych dolegliwości, razporaz do mnie się zgłaszał — nigdy ani słowem nie wspominał o stłuczeniu ramienia i okolic łopatki, któremu miał ulec w czasie owego wypadku (o którym tak przynajmniej po 5-u latach zeznali „naoczni świadkowie“ kumotry i sąsiedzi Romana P.).