dzień — choć jeździło się niewiele — potężne gwoździe przedziurawiały nowe zupełnie pneumatyki.
Słyszałem już, że takie historie się zdarzają, lecz dziwiłem się, że ludzie chcę jeździć samochodami, jeśli co kilka kilometrów gwoździe kaleczą opony, zmuszając do żmudnych reperacji. Ale pewnego dnia wyjechaliśmy może kilka metrów z garażu, gdy z hukiem pękła znów opona. To mnie już zaintrygowało — obejrzałem gumę i co się okazało — gwóźdź tkwił grubym łbem wewnątrz opony, a tylko cienki koniec wyszedł na zewnątrz. Wobec tego było jasne, że gwoździe zakładał do opon mój szanowny pan szofer. Cel tych machinacji wkrótce się wydał — oto mój „inżynier“ miał „narzeczoną“ w Bydgoszczy, a że nie miał normalnie sposobności częstego odwiedzania swej najdroższej, więc psuł celowo samochód, aby dla czynienia napraw jeździć do Bydgoszczy i tam przebywać kilka godzin w towarzystwie swej bogdanki. Ale nie miałem zrozumienia dla uczuć mego szofera i wyrzuciłem go z punktu. Mój ptaszek po kilku miesiącach zakradł się w nocy do garażu i wykradł mi wartościowe części z samochodu, co mnie kosztowało przeszło pięćset złotych. Po kilku dalszych miesiącach chwyciła wreszcie ptaszka policja, gdy niezręcznie okradł jakąś mleczarnię na Pomorzu. I później co kilka miesięcy czytałem w kronikach kryminalnych o moim byłym szoferze, że za taką czy inną kradzież został aresztowany. Po wyrzuceniu mego obiecującego szofera zostałem bez kierowcy. Ale ludzie wiedzieli już, że mam samochód i zgłaszali po kilka wizyt dziennie.
Musiałem więc ze strachem i biciem serca zasiąść do kierownicy i zabrać się do samodzielnego prowadzenia mego Forda. Ale jak mówi przysłowie — nie święci garnki lepią — więc początkowo prowadzenie wozu szło mi ciężko i kulawo, lecz z czasem jakoś się wprawiłem i nieźle jeździłem, drżąc tylko ze strachu, aby jakiś policjant nie kazał pokazać sobie prawa jazdy.
Coś z pół roku jeździłem tak na gapę, w końcu, gdy wyczytałem, że w Bydgoszczy odbędzie się egzamin szoferski — złożyłem podanie i po kilkunastu dniach posiadałem już oficjalny dyplom szoferski — prawo jazdy.
Już w kilka tygodni po nabyciu samochodu przekonałem się, że samochód jest dla lekarza podobnie nieodzowny jak słuchawka lub ciepłomierz. Wezwano mnie do trzydziestoletniej ciężarnej żony robotnika, która w kilka, chwil po rozpoczęciu się bólów porodowych dostała silnego krwotoku. Przybyłem na miejsce i zastałem na pół żywą kobietę, która straciła już około dwóch litrów krwi, lecz zdążyłem stwierdzić, iż ma ona jedno z najgorszych powikłań chorobowych — przodujące łożysko. Uratować kobietę mogła jedynie natychmiastowa operacja. Mój samochód stał przed domem — poleciłem więc chorą przenieść do samochodu — sam zasiadłem do kierownicy i z najwyższą szybkością popędziłem do odległego o 20 klm. Inowrocławia. Co parę chwil dopytywałem się tylko męża chorej, czy kobieta jeszcze żyje.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/346
Ta strona została przepisana.