zacji. Znowu nic bym nie miał przeciw temu, aby „uzdrawiał“ liczne historyczki i neurasteników, lecz i ten znachor zabrał się do innych chorób.
Karolina K. starsza już kobieta, zaczęła odczuwać bóle głowy. Udała się do sąsiada, gdzie „urzędował“ znachor. Ten zaczął kobiecie elektryzować głowę. Ale po tym zabiegu kobieta upadła i straciła przytomność. Przeniesiono ją do mieszkania i przywołano mnie. Stwierdziłem udar mózgowy — za kilka godzin kobieta już nie żyła. Poza takimi znachorami wyższej — że tak powiem — kategorii, każda wieś ma swych znachorów — specjalistów od nastawiania złamanych i zwichniętych kończyn.
W naszym mieście rezyduje taki znachor i cieszy się nielada autorytetem. Jakie wyniki są jego działalności — opowiem na paru przykładach. Chłopak uderzył się w kolano, które mu w ciągu kilku dni silnie obrzękło. Przywołany znachor „orzekł“, iż kolano jest wykręcone — zaczął więc takowe nastawiać różnymi kręceniami i wyciąganiem. Po tej operacji mały pacjent zaczął silnie gorączkować i kolano jeszcze więcej opuchło. Przywołano mnie — okazało się, że chory ma zapalenie stawu i za znachorskie manipulacje musiał odleżeć pół roku w opatrunku gipsowym. Innym razem kobieta złamała nogę w biodrze. Założyłem opatrunek wyciągowy, a że kobieta była poza tym niestara i zdrowa, było jasne, że po jakichś 10 tygodniach będzie mogła już wstawać. Ale wówczas zawezwano znachora — ten orzekł, że noga nie jest złamana, lecz wykręcona, zdjął opatrunek i zaczął nogę „nastawiać“. Ma się rozumieć zrzekłem się dalszego leczenia chorej.
Rezultat: chora leży przeszło rok w łóżku i nie ma nadziei, by kiedykolwiek mogła jeszcze chodzić. Podobnie smutnych rezultatów leczenia się u tego czy innych znachorów „od nastawiania kości“ widziałem kilka dobrych dziesiątków. Ostatnio na szczęście pacjenci powoli przekonywują się, że lekarze nastawiają zwichnięte kończyny lepiej i pewniej od znachorów, a przy tym bezboleśnie — bo w znieczuleniu. I dlatego też w ostatnich czasach coraz mniej jednak słyszę o wyczynach moich znachorów-nastawiaczy.
Jeszcze innym wstrętnym przesądem u ludu naszego jest wiara, że na choroby płucne najpewniejszym lekarstwem jest picie psiego sadła. Znam suchotników w okolicy, którzy co kilka dni zaopatrują się w ten specyfik łapiąc lub kupując tłuste psy i następnie po zabiciu biednego stworzenia wytapiają zeń szmalec. Muszę powiedzieć, że nie widziałem, aby takie leczenie dawało pomyślne rezultaty, kilkunastu suchotników z mojego rejonu leczących się psim sadłem — już dawno zmarło. Sądzę, że gdyby zamiast psiego tłuszczu pili bogaty w witaminy tran, to prędzej powróciliby do zdrowia.
A teraz parę słów o lecznictwie ludowym.
Z góry zaznaczam, iż nigdy takowego nie zwalczałem i nie zwalczam. Uważam bowiem, iż my lekarze nie mamy prawa krytykować metod cza-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/362
Ta strona została przepisana.