Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/431

Ta strona została przepisana.

W parę dni później przyszła ciotka do nas.
Cóż tam z Witkiem?
Wiesz co?... (Rozpogodzenie twarzy). Byłam u niego. Co prawda nie wpuścili mnie na salę i rozmawiałam z nim przez specjalnie urządzoną szybę. Czuje się tam świetnie. Ma zabawki i towarzystwo i widać dobrą opiekę. Mają piękną choinkę, siostry uczą dzieci śpiewać, umie już parę kolęd. Zachwycona jestem tym szpitalem! Ale... przyznam ci się, że jest mi przykro, że Witek nie płacze za domem i więcej interesowało go towarzystwo na salce niż moja osoba.
Podkpiliśmy z logiki kobiecego serca. Zagabnąłem ciotkę, czemu jako gorliwa patriotka woli terminy szkarlatyna i dyfteria zamiast nazw płonica i błonica. Czy dlatego, że tamte są cudzoziemskie, czy dlatego, że przedwojenne.


„Zakamieniałe serca“.

Nareszcie przysłano z Warszawy zamówione szkło, chemikalia i aparaty laboratoryjne. Przez cały dzień ustawiam, mierzę, ważę, rozlewam i znakuję. Jutro od rana rozpoczynam badania laboratoryjne.
Przed wieczorem obchodzimy z dr W. chorych na salach. Zapisuję nazwiska i rodzaj badań, jakie będę przeprowadzać. Przechodzimy od łóżka do łóżka z sali na salę. Zaciekawił mnie szczególniej jeden z wieśniaków. Przebywa tu od paru dni. Wyniszczony o cerze żółtawo ziemistej. Temperatura skacze mniej więcej co 3 — 4 dni do 39 — 40. Wygląda na malarię. Trzeba zbadać krew. Jeśli znajdę w niej pasożyty z zimnicy, rozpoznanie będzie ustalone już bez wątpliwości.
Dziś chory bez temperatury, muszę więc wstrzymać się z badaniem ze dwa dni, by móc pobrać krew w czasie napadu dreszczy i gorączki. Gdyby nie udało mi się wykryć pasożytów, trzeba będzie powtórzyć badanie po prowokacji śledziony. Jednym słowem rozpoznanie może być ustalone dopiero po paru dniach. Idziemy dalej.
Kiedyśmy zeszli na przyziemie, zastępuje nam drogę jakaś wieśniaczka w pasiastej zapasce. Twarz energiczna o rysach regularnych. Oczy smutne lecz mocne. W tonacji głosu przebija dzielność i śmiałość. Pochyla się lekko w ukłonie.
— Przyjechałam zabirać mego chłopa. Jak un tam? Wylicony juz?
— A który to wasz?
— Przywiezłam go w ostatni targ.
— Jak się nazywa.
— A dyć taki a taki.
Spoglądam w swoje notatki. Tak, to ten podejrzany na zimnicę.
Dr W. wyjaśnia ogólnikowo, że chorego nie można jeszcze zabierać. Jest na drodze do wyleczenia, ale trzeba cierpliwości. Przecież szpital to