konać się, czy to prawda, jak mi powiedziano przez telefon, że nie będę czekać. Ale już do doktora N. nie pójdę. Szkoda czasu.
— Pan pluje?
— Tak. Ale co to ma do rzeczy. Pluję. Każdy pluje, jak się przeziębi.
— Proszę pana, nie jest pan zdrów. Radzę nie lekceważyć swego stanu. Może się pan wyleczyć względnie szybko, jeśli zaufa pan swemu lekarzowi i zastosuje się do jego zleceń. Radzę nie zwlekać, gdyż zwłoka będzie pana dużo kosztować.
— Zawracanie głowy. Robi pan Doktór ze mnie wariata. Jestem zdrów, a do Ubezpieczalni nie mam żadnego zaufania. Tu zawsze robią chorych zdrowymi, a zdrowych chorymi. Nie myślę mieć nic wspólnego z Ubezpieczalnię ani jej lekarzami.
— Pytał pan, więc wyjawiłem swój pogląd. Nie narzucam go. Jest pan dorosły i odpowiedzialny za siebie i za swe słowa. Jeśli lekceważy pan siebie, nie będę i ja rozpaczał, gdy będzie pan umierał, może mi pan wierzyć. Zdążyłem zauważyć, że jest pan więcej niż arogancki, a mniej niż rozsądny. Jeśli przyszedł pan tu jedynie w tym celu, aby wygłaszać niegrzeczności, to proszę, by zamknął pan drzwi z tamtej strony.
Pacjent nie wyrzekł ani słowa i speszony opuścił gabinet. Byłem obruszony jego prostactwem i jednocześnie rozbrojony jego ślepym zacietrzewieniem. Gadatliwość i podniecenie jego kazały mi przypuszczać, że podświadomie wyczuwa, że jest chory i powiedzenie moje o śmierci zapewne będzie punktem zwrotnym w jego stosunku do samego siebie.
Zapomniałem o nim.
Nieco później niż pół roku potem, wyłania się z kabiny w mroku pracowni jakaś obfita sylwetka mężczyzny i zwraca do mnie.
— Ja bardzo przepraszam pana doktora. Nie wiem czy pan doktór pamięta mnie, ale chyba tak, bo zachowywałem się wystarczająco niegrzecznie. Byłem tu w takim miesiącu. Nie miałem zaufania do Ubezpieczalni. Nagadałem głupstw. Ale jak mi pan doktór powiedział, że mogę umrzeć to zastanowiłem się. Poszedłem do prywatnego lekarza i prywatnego rentgena. Wydałem niepotrzebnie huk pieniędzy, aby przekonać się, że jestem niemądry. Ubezpieczalnia wysłała mnie natychmiast do sanatorium. Przybyłem na wadze dziesięć kilo. Powiedzieli mi, że jestem już zdrów. Prosiłem o skierowanie specjalnie do pana doktora z prośbą o zbadanie obecnego mego stanu. Bardzo przepraszam i serdecznie dziękuję.
Radość moja z nawrócenia „grzesznika“ była tym większa, że pomimo najskrupulatniejszego badania nie znalazłem nawet śladu po jamie. Był zupełnie wyleczony.
Badałem tego pacjenta raz jeszcze po jakimś roku. Płuca bez śladu zmian. Sam pacjent chwalił się, że przestrzega pedantycznie higieny życia i zachowuje wdzięczność dla Ubezpieczalni.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/442
Ta strona została przepisana.