Zaoszczędził kilka złotych na furmance. Tylko że do badania musi przyjść jeszcze raz.
I wypadki w jarmark łatwo się trafiają. To chłopi pokrają się nożami. To znowu koń kogoś kopnie. Albo ktoś goni złodzieja i nogę złamie. Jeżdżę na rowerze, furmance, w dorożkach. Przesiadam z fury na furę. W przerwach wpadam do domu coś załatwić. Cięgle ruch. Nie mam czasu wyłapać wszy, które mnie oblazły.
Wieczorem przynosi Komendant Policji dziecko. Noworodek znaleziony na jarmarku. Zziębnięte leżało parę godzin na deszczu. Niewiadomo gdzie je umieścić.
„Niechże się przez chwilę zagrzeje u mnie“ mówię.
Upłynęły miesiące i lata — grzeje się dotychczas.
Nie zapomnę tego jarmarku. Ruch był jak w młynie. Ubezpieczeni, prywatni, wypadki.
Prywatni wyjątkowo płacili. W gotówce i w naturze. Zarobiłam 2 kopy jajek, 55 zł, 15 wszy i dziecko.
Proponują mi wyjazd prywatny na Białkę. Wieś zamożniejsza. Mój gospodarz to nie byle kto. W Ameryce był, dolary przywiózł, murowany dom wybudował i sklep porządny otworzył. Poza tym drzewem handluje. Więc na doktora go stać, i nie na jednego. Już trzech było u żony — jestem na czwartym miejscu w kolejce. Interesuje mnie, dlaczego tylu lekarzy wzywano. Ano bo żaden się na chorobie nie wyznał, mówi chłop. Każdy powiedział co innego, a kobieta ciężko chora.
„Dlatego pewno się nikt nie wyznaje, że coraz to kogo innego wzywacie. Gdybyście trzy razy przywieźli do niej tego samego lekarza, to by prędzej zmiarkował, co jej jest, bo by wiedział, jak się choroba zmienia. A może być, że jest taka choroba, że zwykłe badanie nie wystarczy i nikt się nie wyzna, choć byście dziesięciu doktorów przywieźli. W takim razie najlepiej będzie kobietę do szpitala zawieźć. Szpital ma takie sposoby i urządzenia, że można dokładniejsze badanie zrobić“. „To pani nie przyjedzie“ — pyta chłop.
„Zdaje mi się, że nie ma poco — mówię — kiedy się trzech nie wyznało, to się i czwarty nie wyzna, jedźcie z nią do szpitala“.
„Do widzenia“ odpowiedział mój gospodarz i pojechał. Pojechał do piątego lekarza. On do szpitala żony nie odda. Jego stać na to, żeby doktora do domu sprowadzić. I sprowadzał coraz innego, aż do śmierci kobiety. I pomyśleć tylko, od ośmiu lekarzy lekarstwa zażywała i umarła. Podobno każdy rozpoznał co innego.
Jeszcze gorzej jest, gdy wszyscy powiedzą to samo. I to samo przepiszą.