gminnych lub wprost awanturze, którą w swej rozpaczy wywołuje w urzędzie — dają mu wreszcie świadectwo do szpitala. Ileż razy opowiadali mi ci biedacy swoje perypetie, ileż razy przywozili swych najbliższych i kochanych w stanie nie pozwalającym już na ratunek, ile słyszałem wyrzekań na los.
Następny rodzaj pacjentów szpitala, może jeszcze gorszy, to małorolni — ci właściciele chatki na półmordze gruntu, a więc już „gospodarze“, nie objęci dobrodziejstwami ustawy o opiece społecznej. Tym gmina rzadko kiedy przyjdzie z pomocą, bo ma już ustawowe powody po temu. I znowuż w wypadku ciężkiej choroby bezskuteczne bieganie za jakimś kredytem, który się potem z lichwą odrobi, znowuż wyczekiwanie do ostatniej chwili, znowuż przywożenie do szpitala w agonii i znowuż powód do „rozumowania biednych ludzi na wsi“ w rodzaju: Nie wieźcie go, nic mu ta nie pomogą, ten czy tamten też był w szpitalu i nie żyje.
Gospodarz bogatszy, odwożący dziecko czy żonę w wypadku obłożnej choroby na leczenie szpitalne, musi liczyć się z tym, że nawet przy niskich kosztach leczenia od 4 do 5 złotych dziennie kilkunastodniowa kuracja pociągnie za sobą wydatek kilkudziesięciu złotych — dłuższa wyrwie mu z kieszeni setki, co go bezwzględnie albo pozbawi posiadanej gotówki, albo narazi na zadłużenie. Nie można się dziwić, że jeśli gospodarz wiejski korzysta ze szpitala, to tylko w wypadku, gdy śmierć zagląda w oczy.
Jak w tych warunkach wygląda leczenie złamań, wymagających długiego leczenia wyciągami, jak wygląda leczenie gruźlicy kostnej, można obserwować na komisjach poborowych. Statystyka śmiertelności na wsi nie jest ujęta należycie, nie możemy więc operować przybliżonymi cyframi, ile i na co osób umiera, a że umiera dużo i niepotrzebnie — to pewne.
Na ogół „materiał“ chorych w szpitalach powiatowych, nie mówiąc oczywiście o szczególnie kulturalnych i zamożnych stronach, najlepiej nam ilustruje stan lecznictwa na głębokiej wsi polskiej. Chirurgia ogranicza się do traumatologii, dostarczonej coraz obficiej przez zabawy i porachunki młodzieży wiejskiej jedynie dlatego, że poszkodowany liczy na to, że obciąży sprawcę pobicia kosztami leczenia, a więc zemści się możliwie dotkliwie. Na oddziałach położniczych widzimy przeważnie przypadki powikłane, na wewnętrznych — wyjątkowo ciężkie.
Zawsze kiedy dostarczano do szpitala jakiś przypadek zaniedbany, jakiegoś ciężko chorego, którego otoczenie nie mogło wcześniej otoczyć należytą opieką — przychodziły mi na myśl „chore“ z ośrodka leczniczego U. S., zmieniające co dwa tygodnie opaski Ideał, lub zażywające masowo różne preparaty żelaza czy kąpiące się rok cały w soli ciechocińskiej dla nabrania lepszego apetytu. Tu brak — tam nadmiar, tu brak prymitywnej pomocy — tam jej przerost, prowadzący do karykatury lecznictwa.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/673
Ta strona została skorygowana.