Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/686

Ta strona została przepisana.

go do domu. Znalazłem go nieprzytomnego, zanieczyszczającego się pod siebie, w stanie bardzo ciężkim. Włóknikowe zapalenie płuc. Córka o drobniutkiej budowie ciała ledwie mogła go przesunąć z boku na bok. Zastosowałem mu leczenie camphochin, chodziłem do niego codziennie, nie robiąc zresztą otoczeniu najmniejszej nadziei. Tymczasem dziadek przetrzymał kryzys, zaczął siadać w fotelu i wyzdrowiał, robiąc nam wszystkim dobry kawał. Opowiadał mi w czasie rekonwalescencji, że w czasie choroby nie mógł zupełnie mówić, ale słyszał, co koło niego mówiono i rozczulał się troskliwością dzieci, o co ich wcale nie posądzał przed chorobą, ale najwęcej go wzięło, że ja, nie mając nadziei, odwiedzałem go codziennie i wytrwale leczyłem. „Jak pan widział“, że tak źle było ze mną, to mnie pan przynajmniej po łbie pogłaskał, tak mi strasznie było schodzić z tego świata, tak żal zostawiać dobrych ludzi, że pan nawet nie wie“. Zasiadał sobie w fotelu i przekomarzał się z sąsiadkami — rówieśniczkami. Przekonałem się na tym panu Paulinie, że przy łóżku chorych nieprzytomnych — trzeba także trzymać zasadę: egrotus non dormit.
Wreszcie jeszcze jedno doświadczenie. Niedawno w czasie popołudniowych wizyt w poniedziałek, a więc przy frekwencji 40 kilku osób wezwano mnie do urzędnika, który przed chwilą powrócił z biura. Poczekalnia wypełniona była po brzegi, zacząłem przed 15 minutami ordynować. „Tylko proszę zaraz, bo mąż ma 40 stopni gorączki — a ja jestem bardzo niespokojna“. „Proszę Pani — odpowiedziałem — teraz nie mogę zostawić pełnej poczekalni chorych, proszę więc zadzwonić do pogotowia (podałem numery telefonów), lekarz będzie najdalej za pół godziny, a jutro proszę zgłosić wizytę przed godziną drugą (wskazałem na ogłoszenie). „Przecież ci ludzie mogą sobie poczekać“ — oburzała się pani P. Nazajutrz w czasie rannych godzin ordynacji o godz. 10-ej przyszła pani P. i znowuż żądała przerwania przyjęć i natychmiastowego odwiedzenia męża — bo jest niespokojna. Powiedziałem, że będę u nich zaraz po przyjęciach to znaczy za godzinę, chociaż normalnie zaczynam wizyty na mieście po drugiej. Byłem na miejscu wcześniej i mimo to spotkały mnie na wstępie wymówki — że ubezpieczony nie ma żadnej opieki i lekarza nie można się doprosić (wczoraj w 20 minut po wezwaniu był lekarz pogotowia). Wytłumaczyłem na czym polega organizacja tej pomocy i do jakiego chaosu doprowadziłyby wypadki omijania tej organizacji, jak to pani P. sobie życzyła. „Ale ja nie przyszedłem tu na dyskusję, ale do chorego“ — uciąłem. Przystąpiłem do zbadania chorego, stwierdziłem krupowe zapalenie płuc w prawym dolnym płacie. Odwiedzałem tego pacjenta 2 razy dziennie, 2 razy dziennie chodził tam poza tym felczer i telefonował do mnie o swoich obserwacjach. Choroba rozwijała się i przebiegała, „jak w książce“. 7-go dnia poty, spadek ciepłoty i... szorstki oddech w dole lewego płuca. Zaniepokoiłem się. Byłem u niego poprzednio w nocy, odwiedziłem go nocy następnej, nie podobał mi się stan chorego — a ponieważ żona wyraża obawy „czy jest aby na pewno dobrze leczo-