Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/689

Ta strona została przepisana.

czy lekarza, pracującego w Ubezpieczalni. Znajdzie się wtedy milion okoliczności łagodzących, znajdzie się wytłumaczenie dla „afektu“, w jakim działał. Tak się już utarło. Wystarczy przeczytać kronikę sądową.
A więc kilka przykładów. Pani B., była pielęgniarka przychodzi do mnie z córeczką w wieku 12 lat. Widzimy się po raz pierwszy. Wyraża obawy, czy córka nie choruje przypadkiem na płuca, bo ostatnio ma upośledzone łaknienie. Dziewczynka przeszła przed 2-ma laty operację usunięcia wyrostka robaczkowego i w 3 miesiące potem laporotomię wskutek skrętu jelit. Badam ją i nie znajduję żadnych podejrzanych zmian. Uspokoiłem matkę, oświadczyłem, że trzeba obserwować dziewczynkę. Zalecam mierzenie temperatury, zapisuję Elix. Condurango, proszę, żeby zwróciła uwagę na córkę, czy się w nocy nie poci, czy nie okazuje w ciągu dnia zmęczenia, chęci snu itp. „Po tygodniu przyjdzie Pani jeszcze raz do mnie, zbadam ją powtórnie, w razie wystąpienia jakichkolwiek podejrzanych objawów prześwietlimy ją — na razie jednak muszę panią zupełnie uspokoić, bo nic za pani obawami nie przemawia“. Po dwóch dniach pani B. wpada do mnie sama i podnieconym głosem żąda zapisania zastrzyków. Gorączki nie mierzy, bo to według niej „zbyteczne“. „Przy takim leczeniu panowie wszystkich na tamten świat wyprawią“. Odmawiam stanowczo leczenia pod dyktando ubezpieczonych. „Ale ja jestem pielęgniarką — ja się na tym znam“. Dalszą rozmowę uważam za zbyteczną, proszę, żeby opuściła gabinet i nie zajmowała mi czasu. Na szczęście, kończy się tylko trzaśnięciem drzwiami. Zadaję sobie pytanie, co spowodowało taką reakcję z jej strony na moje jak najsumienniejsze zajęcie się jej córką. Nie znajduję odpowiedzi.
Urzędujemy dwa razy dziennie, ranne godziny przeznaczone są dla rodzin ubezpieczonych, popołudniowe dla ubezpieczonych i dzieci w wieku szkolnym. Wieczorem w czasie przyjęć wpada do mnie do gabinetu pani K. bez pukania nawet, nie krępując się obecnością rozbierającego się mężczyzny i żąda przyjęcia jej poza kolejką, natychmiast, bo nie ma czasu czekać. Odmawiam, bo żąda, gdyby prosiła — załatwiłbym jej to, zwróciłbym się do oczekujących ubezpieczonych w poczekalni i ci na pewno by się zgodzili. Ale odmawiam — bo żąda, niegrzecznie, nachalnie, nie licząc się ani z faktem, że jest u mnie w domu, ani z obowiązującym podziałem godzin pracy dla pracujących i ich rodzin. Żąda następnie „książki zażaleń“ — kieruję ją do Naczelnego Lekarza Obwodu, sam piszę raport.
Przypuszczam, że takie najścia na prywatny gabinet lekarza nie miałyby w ogóle miejsca, gdyby były karane, ale tak nie jest. Pani K., naładowawszy się jakiemiś troskami w domu, musi gdzieś wyładować temperament, idzie więc tam, gdzie wolno bezkarnie podnosić głos — do Ubezpieczalni, a ponieważ ma najbliżej do mnie, więc do mnie. Dodam, że pani K. nic nie dolegało, chodziło jej wówczas jedynie o skierowanie do specjalisty w związku z trwającymi od dłuższego czasu upławami.