Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/692

Ta strona została przepisana.

mić sobie — że może na nastrój tego pacjenta wpłynęły pozatem inne jeszcze jakieś przyczyny, jak troska o pracę lub wprost niedostatek.
Jesteśmy jednak ludźmi i zamykamy się w sobie. Wysłuchujemy z rozdrażnieniem i roztargnieniem skarg tego pacjenta i „załatwiamy go“. Pacjent w chwili opuszczania naszego gabinetu utrwala w sobie niechęć do instytucji, my zaś powtarzamy sobie w myśli dewizę szarej pracy „nie warto inaczej“.
Wiele zmieniło się na lepsze. Dzisiejszy lekarz domowy Ubezpieczalni Społecznej styka się może z takimi zjawiskami równie często, jak lekarz dawnej Kasy Chorych — ale ma możność walki ze złem, ma możność sam dysponować czasem, ma możność dać się poznać ubezpieczonym, zamieszkałym na małym stosunkowo terenie i komunikującym się między sobą i od jego zalet charakteru i umysłu w znacznym stopniu zależy czy ta ograniczona terenem rejonu ilość ubezpieczonych podda swój stosunek do instytucji pewnej rewizji, czy przestanie narzekać i czy zacznie sercem za serce płacić. Trzeba na to i współdziałania władz Ubezpieczalni, zapewnienia nam spokojnej pracy, wolnej od bezkarnych wybuchów osobników aspołecznych, trzeba czasu — ale i naszych wysiłków codziennych, pełnych zaparcia się, jeszcze więcej. Może oczyścimy teren dla kolegów, którzy przyjdą kiedyś po nas, może czasem odnajdziemy zagubiona w szarzyźnie obecnej pracy „nasza wewnętrzną potrzebę“.

Warszawa, luty 1938 r.