Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/90

Ta strona została przepisana.

Nie rozumiem, co ona właściwie pojmuje pod słowem ból, ale rozważam. Wrzód formuje się od czterech dni. Chora leżała, przez ten czas zupełnie bezczynnie zachowując się wobec swej choroby. Obecnie więc zastosujemy bardzo energiczne płukanie gardła i okłady, o może wrzód sam pęknie.
Po zapisaniu leków, odjeżdżam, każąc sobie dać znać wieczorem o stanie chorej, zwłaszcza, jeśliby dusiła się nadal. Wieczorem nikt nie przyjechał z wiadomością o niej. Były to początki mojej praktyki. I jak chory nie dawał mi znać, co się z nim dzieje, zawsze się obawiałam, że już umarł, i byłam zawsze pełna niepokoju o życie ludzie, oddane mojej opiece. W nocy rozmyślałam więc, czy aby dobrze zrobiłam i czy zapisałam właściwe leki. Miałam stosy najprzeróżniejszych podręczników tylko terapii. Teorii miałam już naprawdę dosyć.
Następnego dnia rano przyjechali z Wiórka, ale tylko po to, abym wypisała zaświadczenie na zasiłek za okres choroby, gdyż wrzód sam pękł w trzy godziny po moim wyjeździe. Ropy wypłynęło dobre ćwierć litra, a chora poszła już do pracy i chciała tylko otrzymać zasiłek za czas choroby. Chorowała 5 dni. Choć zawezwała mnie dopiero piątego dnia, śmiało uwierzyłam, że była obłożnie chora przez te poprzednie cztery dni. Ponadto ten niezwykły pośpiech, z jakim wracała do pracy po tak ciężkim przejściu, świadczył, że pacjentka moja napewno nie symulowała.


„Żarnica“.

Zawezwano mnie do majątku Minikowo, własności państwa M., z którymi bardzo się przyjaźniłam. Czworaki służby folwarcznej były murowane, schludne. Sami właściciele osobiście interesowali się i zarządzali swym majątkiem, więc nie było tam tak okropnego stanu sanitarnego, jak np. w Skórzewie lub polskiej części Dąbrówki, gdzie majątkiem zarządzali administratorzy.
Rodzina B. mieszkała aż w dwóch izbach. Gdy weszłam, pokazano mi dziecko 4-letnie, pokryte krostami i czerwonymi plamami. Dzieciak miał oczka opuchnięte.
— „Żarnica“ — mówię, gdyż ludność tak nazywała odrę.
Z kolei pokazują mi drugie dziecko 6-letnie. To samo.
W następnym łóżku leżały dwie dziewczyny: 12 i 14-letnia. Znów sama choroba. Ledwo zdążyłam je obejrzeć, pokazują mi jakiegoś chłop0’ ka. Przecieram oczy:
— Co to jest? — pytam. — Czy to szpital? Wszyscy jesteście chorzy na „żarnicę“. Ale skąd się was tu aż tylu wzięło?
Wzdłuż ścian stały łóżka własnej roboty z desek, wyściełane słomą. Na łóżkach tych leżały przeważnie po dwie osoby.
— Ileż was tu jest?
— A no 24.