Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/92

Ta strona została przepisana.

mo, grypa o wysokich temperaturach powoduje silne pocenie się chorego. Nie zdaję sobie sprawy, ile kilogramów aspiryny i innych preparatów antygrypowych zapisałam w czasie tej mroźnej jesieni. Ale jakoś się udało. Nie przypominam sobie, żeby ktoś umarł i powikłań grypowych było wśród chorych niezmiernie mało.
W czasie tej epidemii pracowałam po 16 godzin na dobę, a wizyty swe u chorych mogłam wykonać tylko dzięki pomocy dobrego samochodu. Było ich bowiem nie raz 25 do 30 dziennie. Robiłam je „za dnia“. Wieczorem, po powrocie do domu, gdy się ściemniło, przyjmowałam chorych w gabinecie, zupełnie jak w szpitalu polowym na wojnie — 24 godziny dyżuru, 12 odpoczynku i t. d.


Symulacja.

Wszelkie funkcje administracyjne, jakie lekarz musi wykonywać, odbijają się zazwyczaj ujemnie na współżyciu lekarza z chorym. W Poznańskim, w okresie, kiedy w Kasie Chorych panował tzw. wolny wybór lekarza, zmorą mojego gabinetu byli symulanci. Chcąc uzyskać przedłużenie zwolnienia od pracy, „podróżowali“ oni od jednego lekarza do drugiego, węsząc, który z nas jest bardziej czuły i udzieli im żądanego zwolnienia, za które oczywiście Kasa Chorych musiała płacić. Wyobrażałam sobie, że właśnie ja jestem na tyle wrażliwa na ich udaną niedolę, gdyż zgłaszali się do mnie dość licznie.
Pokusa do udawania choroby wynikała z tego, że Kasa Chorych płaciła wysokie stawki zasiłków, a robotnicy w latach 1927 — 1930 mieli dość wysokie zarobki. Jednocześnie w Starołęce np. byli oni właścicielami niewielkich działek ziemi. Kiedy więc przychodził okres pracy w polu, lub wypadało jakieś inne zajęcie przejściowe, to byli tacy, którzy zgłaszali się do lekarza, udając chorobę, aby za ten okres otrzymać zwolnienie od pracy w fabryce. Obłożność choroby określał lekarz domowy, zresztą podobnie jak i w systemie obecnie panującym w Ubezpieczalniach, co odbijało się ujemnie na współżyciu z pacjentami. Tylko, o ile obecnie chorego trzeba często siłą zatrzymywać w łóżku, aby nie szedł do pracy, zanim się zupełnie nie wyleczy, o tyle dawniej chorzy przedłużali zupełnie niepotrzebnie okres leczenia. Podobno obłożność choroby z powodu grypy trwa w przeciętnych warunkach 4 do 5 dni. W poprzednim systemie wypłacania zasiłków okres ten przeciągał się zwykle do 10 dni. Nie pamiętam, jak wysokie stawki płaciła Kasa Chorych za okres obłożności, jednak przypominam sobie te liczne okólniki Związku Lekarzy i Kasy Chorych, nawołujące do walki z symulacją i do sprawdzania, czy obłożnie chory na prawdę leży w łóżku. Z tego powodu miałam niezliczone przykrości z pacjentami. Pamiętam, że w 1929 roku w czasie tych okropnych mrozów i zasp śnieżnych wezwano mnie do Daszewic, odległych o 10 — 12 kilometrów od Starołęki. Mój samochód wtedy się zepsuł, więc odpowiedzia-