łam, że jeśli chcą, abym przyjechała, powinni przysłać konie, ale tylko w tym wypadku, o ile stan chorej jest groźny.
Następnego dnia konie przysłano i pojechałam 12 kilometrów po przez zaspy śnieżne. Chora była w łóżku, to prawda, ale u dziewczyny wiejskiej, krew z mlekiem, temperatura 36,8°, żadnych śladów choroby nie stwierdziłam. Kiedy następnie zażądano, abym wypisała na karcie choroby, że jest ona obłożnie chora — i odmówiłam, zaczęło się wielkie narzekanie i lament.
— Pocośmy konie posyłali? Tyle zachodu i wszystko napróżno.
— A poco właściwie ona udaje chorą, kiedy jest zdrowa? — zapytałam.
— Bo straciła od dwóch dni pracę i chcemy pobierać zasiłek z Kasy Chorych. Tak nam radzili sąsiedzi. Ale to widocznie jakieś oszukaństwo ta rada.
Oczywiście, że jakiś oszukaniec poradził tej wieśniaczce tak postąpić, tylko że ona nie zdawała sobie zupełnie sprawy z tego i chciała oszukać instytucję Kasy Chorych. Myślę nawet, że dziewczyna nie straciła pracy, lecz w okresie mrozów zbyt ciężko było jej chodzić z Daszewic do Lubonia do fabryki.
Na ogół procedura stwierdzania obłożnej choroby była następująca: na karcie choroby, którą pacjent otrzymywał z Ubezpieczalni z moim nazwiskiem, jako lekarza i ze stemplem stwierdzającym ważność tej karty na przeciąg czterech tygodni, wypisywałam diagnozę i okres, na jaki danego pacjenta zwalniałam z pracy. Później nawet mieliśmy oddzielne druki, specjalnie do tego przeznaczone. Rodzina chorego obowiązana była następnego dnia zgłosić niezdolność pacjenta do pracy do Kasy Chorych pod groźbą utraty zasiłku. Można też było takie zaświadczenie przesłać pocztą. Po otrzymaniu takiego zgłoszenia, Kasa Chorych wysyłała swego kontrolera, który sprawdzał obłożność choroby. Kontrolerami byli ludzie zdaje się nie mający nic wspólnego z medycyną, a często nawet i z inteligencją. Co prawda taki kontroler sprawdzał tylko, czy chory leży w łóżku i czy nie pracuje.
Na lekarzy nakładano wtedy również obowiązek kontrolowania obłożnie chorych. Kontrola ta była według mego zdania mylnie zorganizowana od samego początku i na błędnych założeniach oparta. Bo albo ja jestem lekarzem, stwierdzam chorobę, daję zwolnienie i odwiedzam chorego, albo nie powinno się mieć do mnie w ogóle zaufania. Przecież tego rodzaju sprawdzanie, czy ktoś, komu napisałam, że jest obłożnie chory, jest rzeczywiście obłożnie chorym, równa się niewierzeniu samemu sobie. Tym nie mniej stosowałam się do przepisów i o różnej porze niespodziewanie odwiedzałam swych pacjentów. Nie raz zdarzało się, że pracowali, że ich nie było w domu, ale to nie dlatego, iż nie byli obłożnie chorymi. Gruźlik z temperaturą 38 i 5 wstał, kiedy miał leżeć bo chciał iść do sądu na sprawę. Nie zastawszy go w domu, byłam obowiązana od
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/93
Ta strona została przepisana.