Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/95

Ta strona została przepisana.

że ubezpieczenia społeczne w walce z tą chorobą dają nieocenione rezultaty. Bo czyż w jakimkolwiek innym przypadku młody robotnik czy też jego żona mogliby wyjechać na dwa trzy miesiące do sanatorium, czyż mogliby się leczyć w szpitalach i stosować różne zabiegi?
Do tych faktów ludzie przyzwyczaili się już tak dalece, że nie oceniają ich istotnej wartości. Jedynie robotnicy rolni, którzy stracili ubezpieczenia, najlepiej mogą ocenić, jak dalece pomagały im ubezpieczenia społeczne, szczególniej, jeśli chodzi o walkę z gruźlicą.
Obecnie, gdy nie ma już ubezpieczeń społecznych na wsi, wzywa się lekarza dopiero wtedy, gdy ktoś jest konający. Zresztą robotnik rolny nie ma pieniędzy na opłaty lekarskie, a pracodawcy nie chcąc narażać się na koszta, decydują się na sfinansowanie pomocy lekarskiej dopiero w ostateczności.


∗             ∗

Na końcu ulicy Minikowskiej w Starołęce stał drewniany stary domek, kryty słomą.Domek wrósł ze starości i zapadł się w ziemię. Dwa psy na łańcuchach mocno ujadały, kiedy odwiedzałam po raz pierwszy chora, Stanisławę K. W izbie było bardzo wilgotno. Chora leżała blada i wychudzona pod stosem pierzyn, cuchnących specyficzną wonią potu. Gorączka 39 stopni. W płucach cała orkiestra furczeń i świstów.
— Czemu się pani nie leczyła wcześniej? — pytam.
— A bo wszyscyśmy słabi tacy od urodzenia — odpowiada matka chorej kobiety.
— Czy pani wie, że córka pani jest chora na gruźlicę?
Kobieta nic nie mówi, tylko patrzy tępo przed siebie.
Stan chorej był już taki, że nawet nie było po co odsyłać do szpitala lub sanatorium. Po 10-ciu dniach dziewczyna zmarła. Dałam znać o tym urzędowi sanitarnemu. Przeprowadzono dezynfekcję.
Za dwa tygodnie zgłosił się do mnie brat zmarłej Stanisławy K. Katar lewego szczytu. Po paru badaniach klinicznych, skierowałam chorego do sanatorium. Nie upłynęło kilka miesięcy, a zawezwano mnie ponownie do owego domku na Minikowej. Chory leżał w tym samym łóżku, co i jego siostra, która zmarła przed pół rokiem. Oczy miał olbrzymie i świecące. Gorączka dochodziła do 40 stopni. Był taki wychudzony, że przypominał zupełnie szkielet.
— Proszę pani, nic mi nie pomaga. W sanatorium robili mi zastrzyki i dawali lekarstwa, ale ja jeść nie mogę. Niech mi pani coś da, żebym jadł.
Po dokładnym zbadaniu stwierdziłam u pacjenta tzw. gruźlicę prosówkę. Wszystkie narządy wewnętrzne chorego była zaatakowane przez gruźlicę, podobnie jak i płuca.