— Bałamucisz, odparł; to nie jest zgoła herezya: to prawomyślne mniemanie; wszyscy Tomiści[1] wyznają je, i ja sam je podtrzymywałem w mojej Sorbonice[2].
Nie śmiałem już przedkładać moich wątpliwości, a coraz mniej rozumiałem w czem leży trudność; zaczem, dla oświecenia się, poprosiłem, aby mi powiedział, na czem polega herezya twierdzeń Arnaulda.
— Na tem, odparł, iż nie uznaje aby sprawiedliwi zdolni byli pełnić przykazania Boga, tak jak my to rozumiemy.
Odszedłem po tem pouczeniu; i, bardzo dumny że dotarłem do jądra prawdy, udałem się do p. N..., który ma się coraz lepiej. Czuł się na tyle dobrze, aby mnie zaprowadzić do swego szwagra, jansenisty czystej wody, a mimo to bardzo zacnego człowieka. Aby sobie zapewnić lepsze przyjęcie, udałem gorliwego stronnika i rzekłem: Czy podobna, aby Sorbona wprowadziła Kościół w ten błąd, iż wszyscy sprawiedliwi zawsze zdolni są pełnić przykazania?
— Co mówisz? rzekł ów doktor; nazywasz błędem pogląd tak katolicki, który zwalczają jedynie Lutrzy i Kalwini?
— Jakto? rzekłem, czy to nie jest wasze mniemanie?
— Nie, odparł, wyklinamy je jako heretyckie i bezbożne.