Strona:Patryotyzm i kosmopolityzm.djvu/227

Ta strona została przepisana.

pokolenia, wzrastające zaledwie, i te, które dopiéro przyjść mają, przyszłość w pęku, którego rozwijaniu się, przyświeca słońce teraźniejszości, ów, naprzeciw wszelkiego zachodu, zjawiający się niezmiernie „świt słoneczny, świt daleki, do którego wszystkie wieki wyciągają swe ramiona.“
Oto, czem jest gromada. Niech z pośród niej powstanie osobnik, któryby w piersi swej zawarł większą summę uczuć, niż ta, która napełniała i napełnia jéj łono; któryby sam jeden i w oderwaniu od niej, więcej niż ona, przemyślał, przetrwał, przebolał, wywalczył; któryby wyższą, niż ona, wzniósł górę pracy i dalszą, dłuższą przyrzekł światu przyszłość; — niech powstanie osobnik taki, a chętnie mu powiemy: rozwiąż węzły, łączące cię z rodem śmiertelnych i wejdź spokojnie w ojczystą krainę twoję, — w krainę, którą zamieszkują Atlasy, Herkulesy, olbrzymy i cudotwórcy wszelkiego rodzaju, słowem — w krainę baśni!
Dla zapoznanych, przecież, gromada, do której należą, jest tak małym człowiekiem, iż, w niemożności dostania się pomiędzy nieśmiertelnych, poszukują oni, na ziemi już choćby, indywidualności zbiorowej jakiejś większej, a zatem — ich godniejszej. Jako indywidualność taką, w braku czegoś większego jeszcze, uznają ludzkość. Nićmi, które pozostały z owych, wspominanych wyżej, a rozwiązanych węzłów, związać się oni usiłują z ludzkością. Lecz, że to i owo szepcze im jeszcze do ucha te i owe wątpliwości i zapytania, zatrzymują się w robocie swej, aby sobie i światu rzucać arcy-ciekawe zagadnienia, w tym np. rodzaju: „czy człowiekiem uro-