zał palcem na matkę zamordowanej — dostałem swego napadu.
— Trzeba panu wiedzieć — krzyczała kobieta — że handluję owocami i utrzymywałam się uczciwie przez całe życie, dając co tydzień dwa anny na nowy posąg Buddhy.
Moung Dammo nakazał milczenie, a kaleka ciągnął dalej:
— Gdy tak na ziemi leżałem, pomyślała sobie córka tej kobiety: „Byłoby dla mnie rzeczą korzystną dokonać dobroczynnego dzieła.“ Toteż podeszła do mnie, pomagając mi wstać. Przytem uderzyłem ramieniem w jej łono. To ramię, panie — powtórzył, lewe ramię nieco w górę unosząc — to ramię, panie, było mojem nieszczęściem.
— Dlaczego było ono twojem nieszczęściem? — spytał Moung Dammo.
— Zastanów się tylko, panie! Byłem blizko pięćdziesięcioletnim starcem, i jak tu stoję przed wami, nie dotykałem nigdy piersi kobiecej.
Kobieta naprzeciwko niego stojąca uśmiechała się urągliwie. On atoli zdawał się wcale tego nie widzieć. Wyglądał w tej chwili jak człowiek, jakimś wewnętrznym rażem przejęty.
— Było to uderzenie, panie. Był to początek
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/10
Ta strona została skorygowana.