Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

mego nieszczęścia. Do tej pory żyłem zadowolony. Żebrak żyje najpewniej, panie.
Moung Dammo skinął głową potakująco.
— Odtąd wszystko się zmieniło. Nie chciałem już więcej żyć o żebranym chlebie. Pomyślałem sobie: Jakąż mam z tego korzyść? — W ten sposób upłynęło więcej niżeli rok czasu.
— Co dnia przebiegał około naszego kramiku, wytrzeszczając oczy na moją córkę — zawołała znowu kobieta.
— Prawda. Nie mogłem przenieść na sobie, żeby tego nie czynić. Ale największe zło miało dopiero nastąpić. Pewnego dnia bowiem siedziałem na swem miejscu, gdy przechodził ktoś, kogo poprosiłem o jałmużnę. Ten ktoś cisnął mi swą ciężką sakiewkę. Otwieram — liczę: — Panie, dwieście piętnaście rupji! Niech będzie pieniądz przeklęty! Siedzę, nie śmiejąc się poruszyć. Myślę sobie: Wszystko zniknie, gdy się poruszę. Myślę sobie: Wróci, zabierze sobie sakiewkę. — Ale gdzie tam! Miałem dwieście piętnaście rupji, panie, prawdziwie i rzetelnie. Podniosłem się i poszedłem do tej oto kobiety — cóż innego bowiem miałem uczynić? — i rzekłem: „Daję ci sto rupji, a ty oddaj mi swą córkę za żonę.“
— Łgarzu obrzydły! Dałeś mi tylko pięć-