jedną. Było to jak uderzenie. Nie mogłem myśleć o niczem innem.
— No i cóż dalej?
— Może dalej byłoby wszystko poszło dobrze. Możecie sobie wyobrazić, jak się z nią obchodziłem. Obchodziłem się z nią, jak z drogocennym klejnotem z Tsinu lub jak z perlą indyjską.
— Oczywiście! Oczywiście najchętniej byłby ją schował do szkatułki, nikomu nie pokazując — mówiła kobieta ze śmiechem.
— Pieniędzmi zaczęliśmy prowadzenie handlu. Wszystko szło doskonale. Wtedy przyszedł pewnego dnia ten człowiek o długiej szyi i migdałowych oczach. Teraz dał drapaka do Moulmeinu czy dokądś indziej. Przyszedł pewnego razu i zaczął do niej przemawiać. Ja powiadam: „Dlaczego mówisz z nim tak długo?“ Ona rzecze: „Czyż mi już nie wolno z ludźmi rozmawiać, odkąd wyszłam tak świetnie za mąż?“
— Jestto krewny mego nieboszczyka męża — przerwała znowu kobieta. — Znają się z sobą od dziecka. Przebywał cztery lata w Bankoku i dopiero co wrócił. Cóż w tem było zdrożnego, panie, że sobie trochę porozmawiali? Córka wszystko mi opowiadała. Córka moja była
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/13
Ta strona została skorygowana.