Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/154

Ta strona została przepisana.

bowałem w domu chodzenia z zamkniętemi oczami.
I tak kroczył w cichości ustawicznie przed siebie, nie myśląc ani o starcu z góry, ani o śmierci, tylko ciesząc się z swego stanu szczęśliwości.
Nakoniec znużył się i przerwał pochód, ale na tak długo tylko, ile czasu trzeba na to, aby z prawej stopy przestąpić na lewą, lub z lewej na prawą. Gdy jednakże oczy otworzył, zdawało mu się, jakoby całą noc przespał, a tuż przed nim siedział starzec, naprawiający sobie suknie. Góry nie było zato ani śladu.
Gautama pomyślał sobie:
— Zapytam się go, czyby nie mógł mi wskazać staruszka z góry.
Wtedy staruszek podniósł oczy i ujrzał go.
Gautama zaś spostrzegł, że to właśnie starzec z góry.
Tymczasem ów otworzył usta i rzekł:
— Czy to ty jesteś, Gautamo?
— Czy mię więc znasz? — spytał Gautama.
Stary uśmiechnął się.
— Znam cię od niezliczonych tysięcy lat, ale tylko z imienia. Poco przychodzisz do mnie? Pragnę cię zapytać, jak można śmierć
pokonać.
Stary uśmiechnął się znowu.