przechodzić. I wzrok oskarżonego uległ zmianie. Nagle oniemiał. Była to jakby chwila pomiędzy piorunem a grzmotem. Potem powiedział całkiem spokojnie:
— Panie, ty jesteś tym człowiekiem. Niechaj dar twój będzie przeklęty.
Zapanowało grobowe milczenie. Moung Dammo oprzytomniał i kazał oskarżonego oraz kobietę wyprowadzić. Obecnie trzeba było odbyć naradę, ogłosić wyrok, który tym razem był czystą formalnością. Wedle praw krajowych, nie było na to innej kary ponad karę śmierci. Moung Dammo oznajmił wszakże bezpośrednio posiedzenie za zamknięte i opuścił gmach sądowy. Kotłowało się w nim i burzyło, ale ciągle koło jednego tylko punktu: „Nie mam prawa skazywać tego człowieka na śmierć. Ale prawo nakazuje karę śmierci. Jak możesz być sędzią, Dammo, skoro nie chcesz praw wykonywać? — Muszę przeto zrzec się tego urzędu. Wogóle, czy człowiek ma prawo wydawać sąd o bliźnim? — Ale co mnie ludzie obchodzą! Tutaj nasuwa się pytanie: Czy mam prawo wydawać sąd o bliźnim? — Nie, powiadam! Dzień i noc nie mam nic innego do roboty, jak tylko sam na siebie sąd wydawać.“
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/17
Ta strona została skorygowana.