kom i złodziejom dawałem, lecz sobie samemu dawałem.
Żona zaczęła znowu gwałtownie płakać i płakała przez całą drogę bezustanku.
— Kobieto — odezwał się Moung Dammo — zamilknij-że nakoniec! Cóż sobie ludzie pomyślą?!
— I ty mówisz: co sobie ludzie pomyślą?! Ty?!..
Zaśmiała się szyderczo i zaczęła znowu szlochać w sposób, wzbudzający współczucie.
Teraz więc utracił już cierpliwość. Nieco szorstko ujął ją za ramię:
— Przestań płakać, powiadam ci!
Pod uciskiem jego palców żachnęła się. Przez chwilę spoglądała na niego w milczeniu, potem odwróciła się, usiadła na brzegu drogi i ukryła twarz w dłoniach.
Dziecko usiadło obok niej. Zaczęło zrywać kwiatki dokoła, kładąc je matce na podołek. Czyniąc to, usiłowało w dziecinnej swawoli zaglądać przez zamknięte palce. Myślało sobie bowiem, że matka żartuje z niem.
Moung Dammo stał bezradnie. Nakoniec uchwycił swego synka za dłoń i rzekł:
— Chodź, moje dziecko, musimy iść dalej.
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/22
Ta strona została skorygowana.