Ale ręka jego była już inna, niżeli zazwyczaj; ton jego mowy zupełnie obcy.
Dziecko zaczęło krzyczeć i przycisnęło się do matki, która go obecnie czule objęła.
Obce, lodowe uczucie przesunęło się przez serce Moung Dammo’a. Pomyślał sobie:
— I to nie wytrzymuje próby; wszystko jest niepewnem.
Nagle spojrzała żona i ujrzała go jak gdyby w zamyśleniu. Szybko tedy podniosła się, popchnęła dziecko przed sobą i rzekła:
— Idź, moje dziecko, idź do swego ojca. Pójdziemy wszyscy razem.
Spokojnie ujął Moung Dammo rączkę synka, i w milczeniu zdążali do domu.
Była to właśnie pora uprawy pól ryżowych. Z mocnem postanowieniem zabrał się Moung Dammo do roboty. Jeden wyrobnik był jego pomocnikiem.
W czasie roboty w polu żona krzątała się około domu, a Moung Dammo myślał: „Kiedyż-to przyjemniej żyłem niżeli obecnie?! Kto z ziemi żyje, ten żyje najlepiej. Jakże się cieszę, że wróciłem do ziemi!
Moung Dammo byłby się co prawda czuł jeszcze bardziej ucieszonym, gdyby nie musiał co dnia natrzeć na ciche lub gniewne oblicze
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/23
Ta strona została skorygowana.