swej małżonki. Gdy atoli połyskliwa ruń młodych pędów ryżowych pole jego pokryła, nie widział już nawet i twarzy swej żony. Widok wzrostu był zaiste za piękny.
— Jak czysto, jak niewinnie! — myślał sobie nieustannie. — Tutaj jest pewność.
Ale radość Moung Dammo‘a nie miała trwać długo. Miejsce niosących deszcz wiatrów morskich zajęły palące wiatry lądowe, które pole spaliły, a plon ledwie wystarczył do drugiego żniwa. Wszystko, co jeszcze z dawnego majątku pozostało, musiało być po kawałku sprzedanem, wskutek czego popadli w całkowitą nędzę
Ale gorące wiatry przyniosły nietylko liche żniwo, lecz zarówno i choroby. Dokoła panowała febra, a Moung Dammo i jego żona czuli się ociężali i niedomagający.
Pewnego dnia dziecko nie chciało jeść. W południe znajdowało się w najwyższej gorączce. Zdawało się, że już nocy nie przeżyje. Matka klęczała zrospaczona przy łóżku, a Moung Dammo spoglądał w niemej trwodze na wzdymające się piersi i błędne oko. Wiedzieli dobrze oboje: była to najzłośliwsza ze wszystkich gorączek, zabijająca częstokroć już w ciągu jednego dnia. Z licznych sąsiadów dokoła żaden jej prawie nie przetrzymał.
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/24
Ta strona została skorygowana.