mi, prawdopodobnie poto, aby i tam siedzących żebraków obdzielić.
Usiadł więc znowu na swem dawnem miejscu, ale tym razem już bez żadnej nadziei. Zdawało mu się, że widzi przed sobą swe schorzałe dziecko. Co czynić! Co czynić! Załamał dłonie z rospaczą i spojrzał dziko dokoła siebie. Przytem oko jego spotkało się z okiem siedzącego tuż obok żebraka. Byłto stary siwowłosy mężczyzna. Tenże zaczął mówić:
Jeszcze cię tutaj nigdy nie widziałem. Gdzież ty dawniej siadywałeś?
— Nigdzie — odparł Moung Dammo krótko.
— Przecież musiałeś gdzieśkolwiek siedzieć?
— Nie.
Moung Dammo patrzył przed siebie na ziemię.
— O, początek — ciągnął dalej ten drugi i skinął głową jakby do własnych myśli. — Widzisz — mówił dalej, jakto zwykle czynią gadatliwi staruszkowie — w żadnym zawodzie początek nie jest tak trudnym, jak w tym.
— Czyż żebranie nazywasz także zawodem? — odparł Moung Dammo. Sam nie wiedział, dlaczego dał odpowiedź, prawdopodobnie
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.