został na śmierć zatłuczony, gdyby ktoś z tłumu nie był zawołał:
— Dosyć! To jest przecież Moung Dammo, który tyle biednym dawał!.
Tymczasem nadszedł policjant i zaprowadził go do sądu.
Postawiono go przed przełożonym, wysokim, dosyć jeszcze młodym birmańczykiem po europejsku ubranym; ledwie raczył podnieść oczy z poza swego stołu.
— Co się stało? — zapytał przez ramię.
Policjant opowiedział wszystko.
— Czy to słyszana rzecz?!
Obrócił się i spojrzał na przestępcę.
Moung Dammo stał blady jak śmierć z wytrzeszczonemi przed siebie nieprzytomnie oczami.
— Na nieba, Moung Dammo, czy to pan jesteś?! — zaczął po angielsku.
Moung Dammo zbudził się jakby z odrętwienia. Przed nim stał znajomy z dawnych lat dobry znajomy, chociaż nie przyjaciel. Przyjaciół w ścisłem tego słowa znaczeniu nie miał Moung Dammo nigdy.
Przełożony dał znak urzędnikowi, który szybko się oddalił.
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/31
Ta strona została skorygowana.