ludzie się kłaniali, mówiąc: „Bądź pozdrowiony, Moung Dammo.“
Tymczasem synek napełniał mu miskę warząchwią. Sporą ilość kurry dał mu także, nakładając dużą kupkę wszystkiego.
— Moje dziecko — usłyszał teraz Moung Dammo delikatny szept swej żony — i w dawaniu trzeba zachować miarę.
Nie było to skąpstwo, jeno troska wyzierająca z tych słów: Moung Dammo rozumiał.
— Pozwól mu, droga — rzekł Moung Oung. — Wiesz przecie, ile mamy powodu do wdzięczności. Komuż można lepiej podziękować, niżeli temu pobożnemu mężowi?
Podszedł do kobiety i zaczął pieścić dziecko, które w ramionach trzymała.
— Moja droga córeczko, moja dobra żono — mówił czule.
Tymczasem chłopiec poskoczył wołając:
— Pocałuj i mnie ojcze.
A Moung Oung ucałował chłopca, gładząc go po włosach.
Moung Dammo stał jak wrosły w ziemię. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Otrzymał dar i pozdrowienie. W ten sposób spełniono wobec niego obowiązek, jako wobec mnicha. Ciężar miseczki żebraczej opamiętał go. Wierny dawne-
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/40
Ta strona została skorygowana.