Zdawało mu się, że z przerażenia chyba zacznie wyć, ale zachował się bez ruchu. Obecnie musiał wąż ułożyć mu się na kolanach; czuł jego ciężar. A teraz — gładka i zimna głowa zaczęła się posuwać po jego obnażonej piersi w górę coraz wyżej. W obłędnym przerażeniu wciągnął Moung Dammo gałki oczne do wnętrza, tak że aż mięśnie zatrzeszczały i błyszczące iskry zajaśniały w ciemności. Ale mimo to ani się poruszył; poruszenie się bowiem byłoby śmiercią. Jakby szukając czegoś, zsunęła się głowa znowu w dół. Na kolanach pozostał wąż, pokrywając w części jego kurczowo zaciśnięte ręce.
Tak siedział Moung Dammo bez ruchu całemi godzinami, tak samo bez ruchu, jak wąż na podołku. Ale szczyt przerażenia, szczyt wszystkich możliwych w takim razie uczuć został już osiągnięty. Krew zaczęła w nim krążyć coraz wolniej, wzburzony mózg coraz więcej wracać do normalnego stanu. Wzrokiem do ciemności jaskiniowej przywykłym rozpoznawał obecnie węża zupełnie wyraźnie na kolanach. Leżał zwinięty i najwidoczniej spał. Moung Dammo wpatrywał się długo. Chciał ozwyczaić się z tym widokiem, pokonać go, stać się panem położenia. Uśmiech zaigrał mu na twarzy.
— Jakże głupim jest człowiek — pomy-
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/43
Ta strona została skorygowana.