wity wąż.“ W chwili atoli, w której ujrzał węża, wąż ujrzał też jego. Zwolna podniósł głowę. Wyglądał — jakby nabrzmiały. „Jak jadowitym jest ten wąż“ — pomyślał Moung Dammo. Teraz języczkował tuż przed jego obliczem. Moung patrzył spokojnie w jego straszną paszczę.
— Te zęby — mówił do siebie — zawierają coś takiego, co może prędzej zniszczyć moje nędzne ciało, niżeli zdołam to wymówić. — Ale jak się to nazywa? Czyż rozproszenie się nie jest przeznaczeniem tego ciała? Czego się wzdrygać? Co podlega śmierci, już jest martwe. Jak szczęśliwie, że czuwam, że mogę odczuwać szczęśliwość wyzwolenia.
Spokojnie, dobrotliwie spojrzał w błyszczące oczy zwierzęcia. I ujrzał, że nie byłto wcale wąż, tylko jego własny synek, który się do niego uśmiechał. Ale Moung Dammo nie odpowiadał uśmiechem. Pomyślał sobie raczej: „Ta istota, którą razem z jego matką na świat wydałem, z innego kierunku przybyła nie wiem skąd, i w innym kierunku odchodzi, nie wiem dokąd.“ Gdy tak myślał, wąż wznosił się coraz wyżej i wyżej. Rozciągał się i rozpływał. Jasna mgła wypełniła jaskinię, i nagle stanął przed nim Tathagata (Doskonały, przydomek Buddhy),
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/46
Ta strona została skorygowana.