Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

Niemal zupełnie zaprzestał swej pracy. Łódź trzymała się jedynie przeciwko prądowi.
— Nie chodzi mi wcale o złoto — zaczął znowu. — Ale nie przerażaj się, szlachetna pani!
Głos jego był łagodny, nie będąc wcale uniżonym.
— Jestem prostym człowiekiem, ale myśl moja jest szlachetną, jak myśl szlachty. Nie chciwość złota opanowuje mię, lecz miłość do ciebie, szlachetna pani.
Wcisnęła się z przerażeniem w dziób łodzi.
— Nie przerażaj się pani. Dajesz pani tyle, co jałmużnę. Dajesz pani swe złoto. Dałabyś pani nawet swej szaty. Jak żebrak proszę o jałmużnę. Tylko o odrobinę twej przychylności, szlachetna pani! Rzuć tylko okruszynę.
— Oszalałeś, człowieku!
— Tak, z miłości do pani, ponieważ nie zastanawiam się już więcej nad czynem i jego następstwami. Wiem dobrze, iż zły czyn złe rodzi następstwa; ale jestem gotów znieść wszystko, byłem mógł panią bodaj raz w miłości uścisnąć.
Odłożył wiosło na bok i podszedł ku niej.